piątek, 28 września 2012

Współczesny świat syren...

 
Syreny to temat nieustannie intrygujący i oryginalny, ponieważ nie znajdziemy na ten temat wiele książek, nie mówiąc już o paranormalach. Syreny ciekawiły mnie od dawna. Pamiętam z jakim utęsknieniem czekałam na nowe sezony serialu "H2O Wystarczy kropla". czy z jaką pasją oddawałam się polerowaniu ogona i czesaniu włosów mojej lalki Arielki. Na basenie czy nad morzem zawsze udawałam syrenę (tzn. usiłowałam naśladować ich charakterystyczny styl pływania). Te zainteresowanie tym tematem pozostało we mnie do dzisiaj. Między innymi dlatego chciałam tak bardzo przeczytać "Syrenę". Czy się zawiodłam, czy może raczej jestem nią zachwycona, przeczytajcie sami.
 
Wszystko zaczęło się od urwiska Chione. Vanessa Sands po raz kolejny próbuje zmierzyć się ze swymi lękami i skoczyć do oceanu. Chce być jak jej starsza siostra Justine, nie obawiać się niczego i ze śmiechem skakać z urwiska jakby była to najzwyklejsza czynność pod słońcem. Jednak po kolejnej, rodzinnej kłótni Justine, znika bez śladu, a następnego dnia ocean wyrzuca jej zwłoki na brzeg. Co się stało? Dlaczego Justine zginęła, przecież wcześniej skakała z urwiska wiele razy? To jednak nie koniec tajemniczych zdarzeń. W miasteczku Winter Harbor następuje seria tragicznych zdarzeń. Na brzeg, w odstępach kilku dni są wyrzucane ciała błogo uśmiechniętych mężczyzn. Vanessa postanawia na własną rękę poprowadzić śledztwo, które zmieni całe jej dotychczasowe życie...
 
"Tajemnicza, pełna grozy, romantyczna"
 
Tak właśnie głosi napis na okładce. Ale zaraz, zaraz czy ta książka aby na pewno jest pełna grozy? Nie, raczej nie. Jestem osobą o słabych nerwach i bujnej wyobraźni, dlatego wszelkiego rodzaju groza jest nie dla mnie. Jednak przy lekturze "Syreny" miałam ochotę się troszkę pobać. I tu niestety spotkał mnie zawód, gdyż grozy w tejże książce nie odnalazłam. Owszem jest romantyczna, tajemnicza po trochu także, i co najważniejsze potrafi wciągnąć czytelnika w zastawione przez siebie sidła, ale grozy to w niej jak na lekarstwo. Choć nie zmienia to faktu, że jest to naprawdę dobry thriller młodzieżowy. 
 
Fabuła jest naprawdę świetna, choć posiada drobny minus, a mianowicie to, że mimo iż książka potrafi wciągnąć, akcja wlecze się niemiłosiernie. Wątek syren pojawia się dopiero po dwusetnej stronie, a cała książka liczy ich 360. Bohaterowie także troszkę psują sprawę. Główna bohaterka niekiedy jest tak irytująca, że ma się ochotę wrzasnąć: Dziewczyno masz 17 lat, dlaczego śpisz przy włączonym świetle i boisz się potworów spod łóżka?! Vanessa Sands jako główna postać nie spełniła moich oczekiwań. Postać Zary i Rainy to chyba te, które spodobały mi się najbardziej, ale cicho sza nie mogę zdradzić dlaczego :) Oczywiście wątek miłosny musiał się pojawić i muszę powiedzieć, że w odróżnieniu od innych paranormali, ten mi w niczym mi nie przeszkadzał, a wręcz kibicowałam Simonowi i Vanessie.
 
Język pani Rayburn jest prosty i przyjemny w odbiorze. Świetna czcionka i cudowna okładka cieszy oko. Miasteczko Winter Harbor tworzy niesamowity klimat, pełen tajemniczości i odrobiny grozy(a jednak ją znalazłam!).Wydarzenia zaskakują na każdym kroku, a tytułowe syreny to nie dobre syrenki z bajek dla dzieci, ale żądne władzy, zemsty kobiety gotowe na wszystko. Dlatego zachęcam do przeczytania tej książka, choćby i dlatego aby spędzić miły wieczór z bardzo miłym towarzystwem w postaci książki i herbatki do kompletu :)
 
Tytuł oryginału: Siren
Autor: Tricia Rayburn
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Ilość stron: 360
Moja ocena: 5-/6
 

Za możliwość poznania tajemnic miasteczka Winter Harbor serdecznie dziękuję:
 
Blueberry
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

sobota, 22 września 2012

Dotyk o którym słyszeli już chyba wszyscy

 
Od kiedy tylko "Dotyk Julii" ukazał się w księgarniach zaczął się prawdziwy szał na tę książkę. Na większości blogów, które obserwuje mogłam natknąć się na recenzję tej książki. Nie ukrywam, że od pierwszego dnia premiery byłam "Dotyku Julii" bardzo ciekawa, a ciekawość tą podsycały pozytywne recenzje, wysokie oceny i niebanalna fabuła. No i kiedy w końcu doczekałam się tej wymarzonej lektury, z wypiekami na twarzy i okularami przeciwsłonecznymi rozsiadłam się na plaży w Chorwacji i weszłam w świat w którym nigdy nie wiesz czego możesz się spodziewać...
 
Akcja rozgrywa się w antyutopijnej wizji przyszłości. Julia spędziła już 264 dni w odosobnieniu. Od 264 dni nie widziała żadnej żywej istoty, nie rozmawiała z żadną inną żywą istotą. Dlaczego tak się stało? Julia została przeklęta, otrzymała niezwykły dar. Jej dotyk jest zabójczy, a ona sama przez przypadek pozbawiła życia małego chłopca. Rodzice dziewczyny nie mogli na nią patrzeć, a Komitet Odnowy potrzebuje mocy Julii, aby zawładnąć światem. Jednak dlaczego ni stąd ni z owąd w jej celi pojawia się chłopak o pięknych błękitnych oczach? Julia pamięta tego chłopaka, Adama, jednak Adam nie pamięta jej. Między nimi nawiązuje się niezwykła więź, którą burzy wiadomość o tym, że Adam jest tylko szpiegiem Warnera, bezwzględnego przywódcy Komitetu Odnowy. Julia postanawia nie dopuścić do wykorzystania w nieprawidłowy sposób swej mocy, dlatego buntuje się i postanawia uciec, ale czy ucieczka ma jakikolwiek sens, w obliczu ogromnego zagrożenia jakim jest Warner?

Sięgając po "Dotyk Julii" kompletnie nie miałam pojęcia iż jest to antyutopia. Na początku byłam z tego faktu zadowolna, jednak stopniowo zagłębiając się w lekturę, książka ta zaczęła mi przypominać inne antyutopie. Pod tym względem autorka się nie popisała, a raczej zawiodła czytelników, tym, że w jej antyutopijnej krainie, nie mogłam dostrzec nawet namiastki czegoś oryginalnego, co odróżniałoby jej wizję przyszłości od innych.

Julia to bohaterka odrobinę przerysowana. Przecież każdy ma jakieś wady, a ona nie miała żadnych. Jej dobroć była straszliwie irytująca i męczliwa. Podziwiam ją za odwagę i nieustępliwość, ale jednak jestem oburzona jej perfekcyjnym charakterem, bez nawet najdrobniejszej skazy. Postać Adama jest dość przeciętna, czyli taka jakich w książkach młodzieżowych możemy znaleźć wiele. Mnie nie zachwycił, ale też nie mogę powiedzieć, abym odebrała go negatywnie. Warner to naprawdę świetnie wykreowany czarny charakter, jednen z moich ulubionych. Pozostali, niczym się nie wyróżniali niestety.

Książka jest pięknie napisana. Język jakim operuje autorka, jest nieziemski po prostu. Jej porównania i metafory, mistrzostwo świata! Popatrzcie na przykład na to:

"Jego oczy przesuwają się po moim ciele. Ich powolny ruch sprawia, że łomocze mi serce. Chwytam płatki róż, kiedy opadają z moich policzków, płyną wokół mego ciała, okrywając mnie czymś, co w dotyku przypomina mi brak odwagi."

Albo na to:

„Krople deszczu nie przestają mnie zadziwiać. Myślę o tym, jak spadają, jak plączą im się stopy, łamią nogi. Zapominają spadochronów, wypadając z nieba ku niepewnemu końcowi. To tak, jakby ktoś opróżniał kieszenie, nie dbając o to, gdzie spadnie ich zawartość, nie przejmując się, że krople pękają, uderzając od ziemię, że rozpryskują się na chodniku. Że ludzie przeklinają dni, w które krople ośmielą się stukać o ich drzwi. Ja jestem kroplą deszczu. Rodzice wyrzucili mnie z kieszeni i zostawili, żebym wyparowała na chodniku.”

Cudowne prawda?

Podsumowując pani Mafi, miała dość ciekawy pomysł, który zachwycił pewnie niejedną osobę, mnie niekoniecznie, ponieważ oczekiwałam od tej książki czegoś zupełnie innego, ale jednak kunszt pisarski pani Mafi wynagrodził mi prznajmniej część zawodu. Bohaterowie są przeciętni, moc Julii ciekawa, a zakończenie obiecuje naprawdę ciekawą kontynuację, dlatego z czystym sumieniem stawiam 4+/6.

 
Tytuł oryginału: Shatter me
Autor: Tahereh Mafi
Wydawnictwo: Moondrive
Ilość stron: 336
 
 
Trochę opuściłam się w pisaniu recenzji, jednak teraz będę starała się je pisać regularnie, żebym nie musiała doświadczała uczucia takiego jak: "o matko nie wiem co napisać" :)
Dzisiaj chcę podziękować z całego serca dziewczynom: Gabrysi(Gumciobook), Justnie oraz Kindze(Santanie) za niesamowite popołudnie! Piosenka z dedykacją dla was :)


Blueberry
 

piątek, 14 września 2012

Schizma w Piekle!

 
Po "Złego anioła" zgłosiłam się w konkursie Rozdajemy książki dla recenzentów na portalu na kanapie. A, że jak to ze mną bywa,  zaślepiona wieloma pozytywnymi opiniami o tejże serii, nie sprawdziłam dokładnie informacji o książce i w moje łapki wpadła czwarta, a zarazem ostatnia część serii "Wielka wojna diabłów". No, ale cóż mogę winić tylko i wyłącznie siebie, ale zaraz, zaraz czy ja aby napewno powinnam być na siebie zła...?
 
Życie Filipa Engella chyba nie mogłoby być jeszcze gorsze niż dotychczas. Sprawy w piekle wyglądają tragicznie, sam Filip zmienił się w diabła, a najgorszy z możliwych przeciwników, Aziel nie dość, że porwał ukochaną chłopca, to jeszcze szykuje się do przejęcia władzy w królestwie Lucyfera. Zdeterminowany Filip, postanawia za wszelką cenę uwolnić Satinę, a przy okazji wpada na genialny plan, jak pokonać wroga. Czy plan Filipa się powiedzie? Czy uratuje ukochaną? Czy ocali Piekło i samego siebie przed zagładą?
 
Z zamiarem przeczytania tej bardzo chwalonej serii, mierzyłam się już od dawna. I nagle nadarzyła się okazja przeczytania jednej z książek tej sagi. Gęba mi się sama uśmiechała kiedy jechałam po nią na pocztę, ale gdy już usiadłam i zabrałam się do lektury, cały entuzjazm diabli(dosłownie :) wzięli. Nie wiem z czego to wynika, ale ta książka odebrała mi wszystkie chęci. Kiedy myślałam, że może sobie teraz poczytam, przypominałam sobie przez co aktualnie brnę i starałam się robić wszystko tylko po to aby nie musieć zabierać się do jej lektury.
 
Jednak na pewno nie mogę powiedzieć, że jest to książka słaba. "Zły anioł" to naprawdę dobre zakończenie serii. Pewnie gdybym zaczęła od samego początku moje odczucia związane z lekturą byłyby zupełnie inne, ale mówi się trudno. Akcji nie mogę niestety pochwalić, ale fabuła wynagrodziła przynajmniej część mojego zawodu.
 
Bohaterowie są zdecydowanie największym plusem tej książki. Filip, Satina oraz Hvisle to moi ulubieńcy. Ten ostatni mimo, że stoi po stronie Aziela jest postacią tak dopracowaną i interesującą, że nie sposób nie zwrócić na niego uwagi. Poza tymi trzema na uwagę zasługują także Lucyfer oraz Mortimer, postaci niebanalne i szalenie tajemnicze.
 
Polecam "Złego anioła", ale zdecydowanie dla osób, które czytały wcześniejsze części. Zakończenie było świetne, na pewno się na tej książce nie zawiedziecie. A tym którzy nie czytali wcześniejszych części radzę zacząć od początku, gdyż możecie tak jak ja być nieusatysfakcjonowani...
 
Tytuł oryginału: Der store djaevelkrig: Ondskabens engel
Autor: Kenneth B. Andersen
Wydawnictwo: Jaguar
Moja ocena: 3+/6
 
Za możliwość poznania zakończenia serii Wielka wojna diabłów, serdecznie dziękuję portalowi:
 
 
Minął już drugi tydzień szkoły, ależ ten czas pędzi! Dwa pierwsze tygodnie zdecydowanie zaliczam do udanych. A jak tam wasz początek września?
 
Zostawiam was teraz z najbardziej optymistyczną piosenką świata i życzę udanego weekendu :)
 
 
Blueberry

 
 
 
 
 
 

niedziela, 9 września 2012

Ach, Chorwacja, tu się oddycha...

Jakoś tak zebrało mi się na wspomnienia, więc postanowiłam podzielić się z wami cząstką tych oto wspomnień z jakże cudownego kraju. W Chorwacji byłam już cztery razy i sama nie wiem, dlaczego za każdym razem odkrywam ją na nowo. Jest ona zaopatrzona w swego rodzaju magię dzięki której można do niej wciąż wracać i wracać...
 
"Perła Adriatyku" czyli cudowny Dubrownik
 

 

 

 

 


 
 
Chorwackich uliczek czar...
 
 

 


Stwory z morskich głębin.
 
              


 

 

I misz-masz
 

 

 
 
 
 
 
 Klimat jaki panuje na Chorwackich starówkach jest wprost nieziemski, i teraz gdy na dworze chłodno, a jesień jest tuż tuż mam ochotę wrócić do tych czterdziestostopniowych upałów :D Na koniec na poprawę humoru zostawiam wam zdjęcie mojego jakże uroczego brata( sorki Czaruś, nie mogłam się powstrzymać :)
 
 
 
ps.
 Zdjęć mam jeszcze w zanadrzu, dlatego nie zdziwcie się jeśli w kolejnych notkach pojawią się one ni z tego ni z owego :)
 
Blueberry
 
 


 

 

 

niedziela, 2 września 2012

"Mój tydzień z Marilyn" Colin Clark

Mój tydzień z Marilyn - Colin Clark
 
Tytuł oryginału: My week with Marilyn
Autor: Colin Clark
Wydawnictwo: Znak
Ilość stron: 192
Moja ocena: 5/6
 
"Ta książka ma opisać cud-parę dni z mojego życia, w czasie których sen się ziścił, a moją jedyną zasługą było to, że nie zamknąłem oczu."
 
Tą blond panią na okładce chyba wszyscy kojarzą. Najsławniejsza blondynka świata, którą do niedawna postrzegałam jako wyuzdaną, kapryśną, typową gwiazdkę Hollywoodu. Ale jak to ze mną bywa, sama nie wiem dlaczego bez żadnego wyraźnego powodu nagle zmieniłam zdanie. Postanowiłam dowiedzieć się czegoś więcej o Marilyn Monroe. I tak oto w moje ręce wpadł "Mój tydzień z Marilyn", najpierw film, potem książka. Ale jestem w pełni usatysfakcjonowana, bo film zarówno jak i wersja papierowa nie zawiodły moich oczekiwań(choć do jednego mogę się przyczepić, dla mnie Michelle Williams, nie była ani trochę podobna do Marilyn).
 
Jest rok 1956, Colin Clark zaczyna pracę jako trzeci asystent reżysera przy filmie "Książe i aktoreczka" z udziałem dwóch wielkich gwiazd: Marilyn Monroe oraz Laurence Oliviera. Po przyjeździe MM do Anglii odkrywa ona, że jej mąż Arthur Miller jest nią szczerze rozczarowany. Jakby tego było mało, jej filmowy partner Olivier traktuje ją protekcjonalnie, a ekipa filmowa uważa za pustą lalkę. Opuszczonej, samotnej i załamanej gwieździe chce pomóc Colin i udaje mu się to. Między dwojgiem całkowicie obcych sobie ludzi tworzy się niezwykła więź...
 
Dzięki tej książce poznałam prawdziwą twarz Marilyn Monroe, dostrzegłam, że była zagubioną, nieśmiałą, małą dziewczynką, a nie pustą blondyneczką o bujnych kształtach. Colin Clark przedstawia bardzo wiarygodny portret MM, pokazuje jak bardzo świat show biznesu potrafi zniszczyć wrażliwy charakter.
 
Książkę czyta się po prostu błyskawicznie. Duże litery, mnóstwo dialogów i praktycznie brak opisów. Lektury z pewnością nie nazwę lekką, łatwą i przyjemną, gdyż jest to historia, która chwyta za serce, historia pełna smutku, pokazująca jak bardzo pozory mogą mylić...
 
Książkę tą jak i wiele innych możecie nabyć w:
 
------------------------------------------------------------------------------
 
Strasznie chaotyczna mi ta recenzja wyszła, ale cóż po wyjeździe trochę się odzwyczaiłam od pisania opinii. Na dniach możecie spodziewać się garstki wspomnień z wakacji :D Zostawiam was z piosenką z bajki, która skradła moje serce i życzę powodzenia w nowym roku szkolnym :)
 
 
Blueberry