sobota, 29 grudnia 2012

"Małe kobietki" Louisa M. Alcott

 
Ameryka, lata sześćdziesiąte XIX wieku i ONE, cztery tytułowe małe kobietki. Każda inna, ale tak samo obdarzona niezwykłą wyobraźnią oraz entuzjazmem, którym zarazi każdego. Meg czyli najstarsza z sióstr jest piękna, ale także odrobinę snobistyczna, marzy o życiu w bogactwie i przepychu, ale niestety takiego życia może doświadczyć tylko przebywając u swych zamożnych przyjaciółek. Jo to żywiołowa i nieprzewidywalna osóbka. Jej największą pasją jest pisanie własnych wierszy czy powieści.  Nie dba o etykietę czy zdanie innych. Beth jest nieśmiała i zamknięta w sobie, obawia się obcych ludzi, a bardzo ciężko zasłużyć na jej zaufanie. Kocha swoje siostry i rodziców nad życie. Najmłodsza mała kobietka to Amy. Amy widzi tylko czubek swojego nosa, który w jej mniemaniu jest krzywy, dlatego za wszelką cenę próbuje go naprostować. Niekiedy złośliwa, ale i tak uwielbiana przez wszystkich. Bez względu na swoje całkowicie odmienne charaktery, zawsze są razem. Razem tworzą tajne stowarzyszenia, urządzają własne przedstawienia, razem płaczą, śmieją się czy przeżywają rozmaite perypetie. Czasem bywa i tak, że są wobec siebie uszczypliwe czy wredne. Sprzeczność charakterów daje o sobie znać. Jednak zawsze mogą liczyć na "mamisię" jak zwykły nazywać swą rodzicielkę. Podczas gdy ich ojciec bierze udział w wojnie secesyjnej, one zajmują się domem, a także uczą się życia, które nie zawsze jest tak kolorowe jak myślały.

To nie jest moje pierwsze spotkanie z "Małymi kobietkami". Pierwszy raz styczność z tą książką miałam w dzieciństwie, kiedy mama wciskała mi klasykę młodego czytelnika jak "Ania z Zielonego Wzgórza" czy "Dzieci z Bullerbyn". Wtedy nie doceniłam w pełni tej powieści, w końcu jak ma się 8 czy 9 lat nie zawsze dostrzeże się przesłanie jakie z powieści wypływa, Głównie pamiętam bohaterki, ich niesamowitą wyobraźnię i oryginalne charaktery. Zawsze najbardziej imponowała mi Jo. Nie będę tu oryginalna. Wiem, że większość osób, które czytały "Małe kobietki" uważa Jo za najbarwniejszą postać powieści, ale ona naprawdę jest niesamowita. Zakończenie także zapadło mi w pamięć, a to głównie dlatego, że było jedną, wielką masakrą. Nic nie szło po mojej myśli...

W marcu miałam też okazję obejrzeć film z Susan Sarandon oraz Winoną Ryder. Zaraz po jego obejrzeniu, postanowiłam kupić sobie książkę, aby odświeżyć jej lekturę. W wakacje miałam takie postanowienie, aby przeczytać choć jedną książkę po angielsku. Gdy tylko zobaczyłam "Little womens" bez wahania pobiegłam do kasy. A, że w wakacje przechodziłam lekki kryzys-całkiem straciłam ochotę na czytanie, to "Little womens" stoją nie ruszone. Aż tu nagle, książka ta pojawiła się ofercie wydawnictwa Mg z czego postanowiłam skorzystać.

Nie bez powodu jest to klasyka. "Małe kobietki" to lektura tak przyjemna, że całkiem zapomniałam o lekcjach, sprawdzianach czy kartkówkach. Tylko siedziałam i czytałam, zwłaszcza, że pochłaniałam ją w okresie przedświątecznym, a uważam, że jest to jeden z lepszych przykładów czytadeł w sam raz na długie zimowe wieczory.

Moim zdaniem największym plusem tej książki jest wszechobecne ciepło. "Małe kobietki" to książka tak ciepła, pełna miłości i przyjaźni. Czasem jest bardzo wesoło, czasem najdzie nas chwila refleksji. Atmosfera jest unikalna, a bohaterowie całkowicie odmienni. Perypetie bohaterek zabawne, a ich zabawy szalone. To wszystko chyba mówi samo za siebie. Prawda?

Za możliwość przeniesienia się tym razem  do Ameryki XIX, (a nie Anglii) wieku serdecznie dziękuję wydawnictwu:
 
 

Święta, święta i po. No niestety :( Teraz głównie strasznie leniuchuję, mój rozkład dnia ogranicza się do czytania, spacerowania i oglądania. No, a już niedługo Sylwester! Dlatego z całego serca życzę Wam:

Abyście w Roku 2013 dążyli do spełnienia największych marzeń.
Aby nie zabrakło wam siły i determinacji.
Abyście uparcie dążyli do celu, nie zważając na przeszkody.
Zdrowia przede wszystkim, bo to przecież ono jest najważniejsze.
Uśmiechów, radości, dobrego samopoczucia.
Niech moc będzie z Wami!

Blueberry
 

piątek, 21 grudnia 2012

The perks of being wallflower

 
O tak, tytuł oryginału podoba mi się o wiele bardziej od polskiego. Pierwszy raz zobaczyłam tę książkę w empiku. Tylko rzuciłam okiem, ale już wiedziałam, że nie jest to historia dla mnie. Dopiero gdy odkryłam, że w Ameryce powieść ta została zekranizowana, a w głównych bohaterów wcielili się Emma Watson oraz Logan Lerman, zainteresowałam się i odkryłam, że jest to właśnie ta książka, której nie poświęciłam wiele uwagi, ba nawet zarzekałam się, że jej nie przeczytam.  Ciekawość zwyciężyła, kupiłam, przeczytałam, a oto moja opinia.
 
"Drogi przyjacielu..."
 
Książka ta pisana jest w formie listów do nieznanej nam osoby nazywanej po prostu Przyjacielem. Listy te pisze Charlie, główny bohater powieści, który potrzebuje osoby dla której mógłby się zwierzyć ze swych problemów, zarówno tych poważnych jak i całkiem normalnych. Charlie opowiada o swym życiu, o swej rodzinie, o ludziach którzy wiele dla niego znaczą. Jest dziwny, wrażliwy, niewinny. Większość rzeczy jest dla niego zagadką. Dopiero poznaje świat. Chłopak strasznie przeżył samobójstwo swego przyjaciela, te wydarzenie już na zawsze pozostawiło ślad w psychice Charliego. Jednak chłopak się nie poddaje. Poznaje wspaniałych ludzi, którzy go doceniają. Nie jest już odludkiem. Ma po co żyć. Ale czasami nachodzą go czarne myśli, a pośród tego wszystkiego przeplatają się alkohol, używki, seks. Brzmi dziwnie? Owszem. Warto? Bez dwóch zdań.
 
"The perks of being wallflower" to książka specyficzna. Nie trafi w każdy gust. Główny bohater dla niektórych może wydać się osobą po prostu głupią, inni natomiast od razu dostrzegą, że w jego dziwactwie tkwi cały urok. Momentami rzeczywiście może doprowadzić do szewskiej pasji, jednak tych momentów jest na szczęście niewiele. Charlie jest ekstrawagancki, nieobeznany ze światem, samotny. Dopiero gdy nawiązuje znajomość z Patrickiem oraz Sam, otwiera się na ludzi, odnajduje osoby, które go rozumieją i cenią właśnie za niebanalny charakter. Urzeka je jego niewinność i dobroć, bo Charlie taki po prostu jest-szczery oraz życzliwy.
 
Cała historia jest wspaniała. Ja, istota, która lubuje się we wszelakiej fantastyce, tak zachwalam niby nie wyróżniającą się niczym młodzieżówkę? A i owszem. Historia jest opisana lekko, a strony lecą szybko, ZA szybko. Niektóre fragmenty powieści sprawiały, że moje brwi unosiły się wysoooko w górę ze zdumienia. Dalej jestem zszokowana tym jak autorowi udało się wykreować tak oryginalny charakter jakim jest Charlie. Sam zresztą także przypadła mi do gustu.
 
Powieść jest krótka, dwa wieczory to maksimum jej lektury. Wciąga jak diabli, bohaterowie (mnie przynajmniej) zachwycają, a fabuła odzwierciedla problemy wszystkich współczesnych nastolatków. No i ta muzyka! I książki! "Wielki Gatsby" to teraz numer jeden na mojej liście "must have"!
 
"The perks of being wallflower" to jak już pisałam powieść osobliwa. Jedni się zachwycą inni skrytykują. Ale uwierzcie warto. I owszem Charlie to czasem straszny młot(?), ale wiele zyskuje przy bliższym poznaniu, tylko wtedy można go docenić, docenić jego charakter, jego przemyślenia, które naprawdę wiele dają do myślenia. I owszem można się w tej historii doszukać minusów. Ale ja nie mam na to ochoty, uważam, że nie warto, szkoda czasu...
 
----------------------------------------------------------------------------------------------
 
Nareszcie przerwa świąteczna! Duużo wolnego czasu na czytanie :D Jutro zabieram się z mamą do robienia pierników oraz innych cudownych smakołyków, a teraz żeby jeszcze bardziej "poczuć" Święta, zapaliłam świeczkę cynamonową i powbijałam goździki w pomarańczę. A jak u Was idą przygotowania do Świąt? Zapomniałam dodać, że jutro czeka mnie wielkie sprzątanie :/
 
 
Blueberry
 
 
 

piątek, 14 grudnia 2012

Boże Narodzenie o zapachu durianów...

Czekajcie, to gdzie my byliśmy ostatnio? A no przecież w Skandii! Dziś pora udać się do miejsca, które leży w naszym świecie. Może na chwilę opuścimy nasz kochany, otulony śniegiem kraj by udać się na Bali? No sami powiedzcie, nie brzmi to cudownie? Pomimo całego uczucia jakim zimę darzę, a wierzcie iż jest ono głębokie, taka podróż wyobraźni zapewniła mi kilka cudownych godzin w towarzystwie pani Beaty Pawlikowskiej, która urzekła mnie swymi opowieściami, a także uraczyła cudownymi krajobrazami i chwilą refleksji...
 
 
Jest to druga książka tej autorki jaką dane mi było przeczytać i o ile "Blondynka w Chinach" sprawiła mi ogromny zawód, to "Blondynka na Bali" przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Po raz kolejny zakochałam się w narracji pani Beaty, a także w jej pasji, jaką są podróże. Ona to kocha, (a my jesteśmy zmuszeni, ale raczej w ten pozytywny sposób) kochać to razem z nią. Autorka posiada także niezwykły dar opowiadania, dzięki któremu w czasie lektury miałam ochotę rzucić wszystko i lecieć na Bali, byle prędzej!
 
Pamiętam, że przy "Blondynce w Chinach" strasznie narzekałam na chwile refleksji. Może od tamtego czasu dojrzałam(?), bo teraz, właśnie najbardziej zachwyciły mnie przemyślenia pani Pawlikowskiej. Dały mi one wiele do myślenia, a ich autorka tak mnie zainspirowała, że nawet Mikołaj obdarzył mnie cudownym Kalendarzem "Rok Dobrych Myśli" :D
 
Zasiadając do lektury "Blondynki na Bali" radzę zaopatrzyć się w pokaźnych rozmiarów kubek herbaty, bo nie tylko treść nas zachwyci, ale także bajeczne zdjęcia, które niesamowicie pobudzają wyobraźnię. Może nawet poczujecie zapach durianów, który swoją drogą jest najbardziej śmierdzącym owocem świata ;)
 
Oglądałyście, albo czytałyście może "Jedz, módl się kochaj"? Jeśli tak to czy pamiętacie scenę, gdy główna bohaterka podczas swego pobytu na Bali odwiedza szamana Ketuta? Pani Pawlikowska także skorzystała z tej okazji, a wizyta okazała się...? Sami zobaczcie, bo uwierzcie warto.
 
Ależ pochlebna recenzji mi wyszła! Ale ja naprawdę nie jestem w stanie znaleźć jakiegokolwiek minusa. To jak, udacie się w podróż do cudownej Indonezji? Tylko pamiętajcie o tej herbacie, bo z nią doznania są znacznie przyjemniejsze, a zapachy i krajobrazy jakby wyraźniejsze...
 
Tytuł oryginału: Blondynka na Bali
Autor: Beata Pawlikowska
Wydawnictwo: G+J
Ilość stron: 300
Moja ocena: 5+/6

 
Za możliwość przeczytania "Blondynki na Bali" serdecznie dziękuję:
 
 
Długo mnie nie było, bo aż prawie dwa tygodnie. Ale dałam sobie odpocząć, ponieważ blogowanie to nie mój obowiązek, a nie chcę pisać tylko dlatego, że muszę. Ale już wróciłam i nie mam zamiaru ponownie robić sobie przerwy. Jak tam przygotowania do Świąt? Ja już wpadłam w świąteczny klimat! No to byle do Świąt! Udanego weekendu :D
 
 
 
Blueberry

 

niedziela, 2 grudnia 2012

W podróż po Andomal!

 
Po raz drugi serdecznie zapraszam Was w podróż do Skandii, ale ostrzegam, że nie będzie to bezpieczna podróż. Wraz z drużyną Czapli wyruszamy w pogoń za śmiertelnie niebezpiecznymi piratami. Ale zaraz, dlaczego? Po honor, po to aby odzyskać utracony szacunek. Zapytacie jak to się stało, że zwycięskie, wojownicze Czaple nagle straciły całe uznanie w oczach Skandian? Otóż podczas gdy nasi bohaterowie pełnili wartę nad najcenniejszym skarbem Skandian-Andomalem, relikwię tę skradziono. Aby oczyścić swe dobre imię, drużyna musi samodzielnie odzyskać Andomal. Nie będzie to jednak takie proste, najpierw muszą doścignąć odpowiedzialnych za kradzież madziarskich piratów. Ale niestety podczas podróży na ich drodze stanie wiele przeszkód, jednak Czaple wiedzą, że bez odzyskania relikwi nie mają się po co pokazywać w swej ojczyźnie...
 
Z przykrością muszę stwierdzić, że pierwszy tom spodobał mi się o wieeele bardziej. Może i fabuła zapowiada się ciekawiej w "Najeźdźcach", lecz niestety z wykończeniem jest gorzej. Sama się sobie dziwię, że to mówię, ale uważam, że autor tym razem sobie nie poradził. Może za bardzo dramatyzuję, no bo przecież nie było tak źle, tylko, że ja naprawdę spodziewałam się "czegoś"! Czegoś co mnie zachwyci, powali na kolana, przy czym się odprężę. Okej przyznaję, odprężyć to ja się odprężyłam, ale gdzie w tym wszystkim była przyjemność z lektury książki jednego z mych ulubionych pisarzy? Proszę pani, pani Przyjemność, tak ta od czytania! Jest tam pani? Chyba się gdzieś zapodziała :(
 
Tu będę wredna i stwierdzę, że bohaterowie nie zachwycili mnie aż tak bardzo jak w części pierwszej. Owszem, dalej podtrzymuję, że są oni największym plusem serii, ale drugoplanowe postaci, które mają naprawdę niepowtarzalne charaktery, zostały potraktowane niegodziwie! Ja naprawdę rozumiem, ja wiem, że to Hal jest głównym bohaterem, ale drugi taki Hal już gdzieś jest, a drugi taki Ingvar, czy Jesper jest tylko jeden. I w imieniu drużyny Czapli i swoim także składam serdeczną prośbę do autora o to abym w kolejnych częściach mogła się o nich(bohaterach) dowiedzieć czegoś więcej, a oni sami, każdy z nich, po kolei, miałby swoje pięć minut. Aktualnie tylko to mi do szczęścia potrzebne, (no może jeszcze śnieg :)
 
Zaskoczyło mnie także, że tym razem niestety, gdy miałam się zabrać za lekturę "Wyrzutków", cały czas wynajdywałam sobie jakieś wymówki. Przecież mi się to nigdy nie zdarza, no ale kiedyś przecież musi być ten pierwszy raz...Początek leciał błyskawicznie, ale tak gdzieś w połowie książki utknęłam, utknęłam na dobre. Ale myślę sobie: "Jak zaczęłaś, to masz skończyć, nie ma bata!". No i usiadłam, przeczytałam, nawet mi się podobało, ale kilka godzin później, gdy emocje już opadły, doszłam do wniosku, że jednak to nie było to...
 
Skoro już o tych emocjach mowa to ku mojemu szczęściu, były one obecne. Parę razy się uśmiechnęłam, wzburzyłam, zachmurzyłam. Nie było tak źle. Co ja gadam, było całkiem dobrze. Przynajmniej tutaj, autor mnie nie zawiódł. Co jednak nie zmienia faktu, że obok poprzednich książek Flanagana, ta wypada blado...
 
Ale uwaga, uwaga! Pojawił się wątek miłosny! Co prawda to wszechobecny trójkąt, ale mam nadzieję, że autor jakoś inaczej to rozegra, oby...
 
Może jestem troszkę zbyt krytyczna wobec tej książki, ponieważ po raz pierwszy zawiodłam się na książce Flanagana. Może...? Ale mimo wszystkich tych minusów, nie było najgorzej. Humor, emocje, bohaterowie(niektórzy), rekompensują przynajmniej połowę niedociągnięć autora. Po raz kolejny możemy także dostrzec siłę przyjaźni, a przede wszystkim, w nią uwierzyć...
 
Tytuł oryginału:Brotherband: The Invaders
Autor: John Flanagan
Wydawnictwo: Jaguar
Moja ocena: 4-/6
 
Za możliwość przeczytania "Najeźdźców" serdecznie dziękuję:
 
 
Jej, już grudzień! A równo za tydzień moje urodziny. Kocham ten miesiąc, już nawet wpadłam w świąteczny nastrój! Zostawiam Was z bardziej zimową niż świąteczną piosenką i życzę udanego tygodnia!
 
Blueberry