sobota, 29 grudnia 2012

"Małe kobietki" Louisa M. Alcott

 
Ameryka, lata sześćdziesiąte XIX wieku i ONE, cztery tytułowe małe kobietki. Każda inna, ale tak samo obdarzona niezwykłą wyobraźnią oraz entuzjazmem, którym zarazi każdego. Meg czyli najstarsza z sióstr jest piękna, ale także odrobinę snobistyczna, marzy o życiu w bogactwie i przepychu, ale niestety takiego życia może doświadczyć tylko przebywając u swych zamożnych przyjaciółek. Jo to żywiołowa i nieprzewidywalna osóbka. Jej największą pasją jest pisanie własnych wierszy czy powieści.  Nie dba o etykietę czy zdanie innych. Beth jest nieśmiała i zamknięta w sobie, obawia się obcych ludzi, a bardzo ciężko zasłużyć na jej zaufanie. Kocha swoje siostry i rodziców nad życie. Najmłodsza mała kobietka to Amy. Amy widzi tylko czubek swojego nosa, który w jej mniemaniu jest krzywy, dlatego za wszelką cenę próbuje go naprostować. Niekiedy złośliwa, ale i tak uwielbiana przez wszystkich. Bez względu na swoje całkowicie odmienne charaktery, zawsze są razem. Razem tworzą tajne stowarzyszenia, urządzają własne przedstawienia, razem płaczą, śmieją się czy przeżywają rozmaite perypetie. Czasem bywa i tak, że są wobec siebie uszczypliwe czy wredne. Sprzeczność charakterów daje o sobie znać. Jednak zawsze mogą liczyć na "mamisię" jak zwykły nazywać swą rodzicielkę. Podczas gdy ich ojciec bierze udział w wojnie secesyjnej, one zajmują się domem, a także uczą się życia, które nie zawsze jest tak kolorowe jak myślały.

To nie jest moje pierwsze spotkanie z "Małymi kobietkami". Pierwszy raz styczność z tą książką miałam w dzieciństwie, kiedy mama wciskała mi klasykę młodego czytelnika jak "Ania z Zielonego Wzgórza" czy "Dzieci z Bullerbyn". Wtedy nie doceniłam w pełni tej powieści, w końcu jak ma się 8 czy 9 lat nie zawsze dostrzeże się przesłanie jakie z powieści wypływa, Głównie pamiętam bohaterki, ich niesamowitą wyobraźnię i oryginalne charaktery. Zawsze najbardziej imponowała mi Jo. Nie będę tu oryginalna. Wiem, że większość osób, które czytały "Małe kobietki" uważa Jo za najbarwniejszą postać powieści, ale ona naprawdę jest niesamowita. Zakończenie także zapadło mi w pamięć, a to głównie dlatego, że było jedną, wielką masakrą. Nic nie szło po mojej myśli...

W marcu miałam też okazję obejrzeć film z Susan Sarandon oraz Winoną Ryder. Zaraz po jego obejrzeniu, postanowiłam kupić sobie książkę, aby odświeżyć jej lekturę. W wakacje miałam takie postanowienie, aby przeczytać choć jedną książkę po angielsku. Gdy tylko zobaczyłam "Little womens" bez wahania pobiegłam do kasy. A, że w wakacje przechodziłam lekki kryzys-całkiem straciłam ochotę na czytanie, to "Little womens" stoją nie ruszone. Aż tu nagle, książka ta pojawiła się ofercie wydawnictwa Mg z czego postanowiłam skorzystać.

Nie bez powodu jest to klasyka. "Małe kobietki" to lektura tak przyjemna, że całkiem zapomniałam o lekcjach, sprawdzianach czy kartkówkach. Tylko siedziałam i czytałam, zwłaszcza, że pochłaniałam ją w okresie przedświątecznym, a uważam, że jest to jeden z lepszych przykładów czytadeł w sam raz na długie zimowe wieczory.

Moim zdaniem największym plusem tej książki jest wszechobecne ciepło. "Małe kobietki" to książka tak ciepła, pełna miłości i przyjaźni. Czasem jest bardzo wesoło, czasem najdzie nas chwila refleksji. Atmosfera jest unikalna, a bohaterowie całkowicie odmienni. Perypetie bohaterek zabawne, a ich zabawy szalone. To wszystko chyba mówi samo za siebie. Prawda?

Za możliwość przeniesienia się tym razem  do Ameryki XIX, (a nie Anglii) wieku serdecznie dziękuję wydawnictwu:
 
 

Święta, święta i po. No niestety :( Teraz głównie strasznie leniuchuję, mój rozkład dnia ogranicza się do czytania, spacerowania i oglądania. No, a już niedługo Sylwester! Dlatego z całego serca życzę Wam:

Abyście w Roku 2013 dążyli do spełnienia największych marzeń.
Aby nie zabrakło wam siły i determinacji.
Abyście uparcie dążyli do celu, nie zważając na przeszkody.
Zdrowia przede wszystkim, bo to przecież ono jest najważniejsze.
Uśmiechów, radości, dobrego samopoczucia.
Niech moc będzie z Wami!

Blueberry
 

piątek, 21 grudnia 2012

The perks of being wallflower

 
O tak, tytuł oryginału podoba mi się o wiele bardziej od polskiego. Pierwszy raz zobaczyłam tę książkę w empiku. Tylko rzuciłam okiem, ale już wiedziałam, że nie jest to historia dla mnie. Dopiero gdy odkryłam, że w Ameryce powieść ta została zekranizowana, a w głównych bohaterów wcielili się Emma Watson oraz Logan Lerman, zainteresowałam się i odkryłam, że jest to właśnie ta książka, której nie poświęciłam wiele uwagi, ba nawet zarzekałam się, że jej nie przeczytam.  Ciekawość zwyciężyła, kupiłam, przeczytałam, a oto moja opinia.
 
"Drogi przyjacielu..."
 
Książka ta pisana jest w formie listów do nieznanej nam osoby nazywanej po prostu Przyjacielem. Listy te pisze Charlie, główny bohater powieści, który potrzebuje osoby dla której mógłby się zwierzyć ze swych problemów, zarówno tych poważnych jak i całkiem normalnych. Charlie opowiada o swym życiu, o swej rodzinie, o ludziach którzy wiele dla niego znaczą. Jest dziwny, wrażliwy, niewinny. Większość rzeczy jest dla niego zagadką. Dopiero poznaje świat. Chłopak strasznie przeżył samobójstwo swego przyjaciela, te wydarzenie już na zawsze pozostawiło ślad w psychice Charliego. Jednak chłopak się nie poddaje. Poznaje wspaniałych ludzi, którzy go doceniają. Nie jest już odludkiem. Ma po co żyć. Ale czasami nachodzą go czarne myśli, a pośród tego wszystkiego przeplatają się alkohol, używki, seks. Brzmi dziwnie? Owszem. Warto? Bez dwóch zdań.
 
"The perks of being wallflower" to książka specyficzna. Nie trafi w każdy gust. Główny bohater dla niektórych może wydać się osobą po prostu głupią, inni natomiast od razu dostrzegą, że w jego dziwactwie tkwi cały urok. Momentami rzeczywiście może doprowadzić do szewskiej pasji, jednak tych momentów jest na szczęście niewiele. Charlie jest ekstrawagancki, nieobeznany ze światem, samotny. Dopiero gdy nawiązuje znajomość z Patrickiem oraz Sam, otwiera się na ludzi, odnajduje osoby, które go rozumieją i cenią właśnie za niebanalny charakter. Urzeka je jego niewinność i dobroć, bo Charlie taki po prostu jest-szczery oraz życzliwy.
 
Cała historia jest wspaniała. Ja, istota, która lubuje się we wszelakiej fantastyce, tak zachwalam niby nie wyróżniającą się niczym młodzieżówkę? A i owszem. Historia jest opisana lekko, a strony lecą szybko, ZA szybko. Niektóre fragmenty powieści sprawiały, że moje brwi unosiły się wysoooko w górę ze zdumienia. Dalej jestem zszokowana tym jak autorowi udało się wykreować tak oryginalny charakter jakim jest Charlie. Sam zresztą także przypadła mi do gustu.
 
Powieść jest krótka, dwa wieczory to maksimum jej lektury. Wciąga jak diabli, bohaterowie (mnie przynajmniej) zachwycają, a fabuła odzwierciedla problemy wszystkich współczesnych nastolatków. No i ta muzyka! I książki! "Wielki Gatsby" to teraz numer jeden na mojej liście "must have"!
 
"The perks of being wallflower" to jak już pisałam powieść osobliwa. Jedni się zachwycą inni skrytykują. Ale uwierzcie warto. I owszem Charlie to czasem straszny młot(?), ale wiele zyskuje przy bliższym poznaniu, tylko wtedy można go docenić, docenić jego charakter, jego przemyślenia, które naprawdę wiele dają do myślenia. I owszem można się w tej historii doszukać minusów. Ale ja nie mam na to ochoty, uważam, że nie warto, szkoda czasu...
 
----------------------------------------------------------------------------------------------
 
Nareszcie przerwa świąteczna! Duużo wolnego czasu na czytanie :D Jutro zabieram się z mamą do robienia pierników oraz innych cudownych smakołyków, a teraz żeby jeszcze bardziej "poczuć" Święta, zapaliłam świeczkę cynamonową i powbijałam goździki w pomarańczę. A jak u Was idą przygotowania do Świąt? Zapomniałam dodać, że jutro czeka mnie wielkie sprzątanie :/
 
 
Blueberry
 
 
 

piątek, 14 grudnia 2012

Boże Narodzenie o zapachu durianów...

Czekajcie, to gdzie my byliśmy ostatnio? A no przecież w Skandii! Dziś pora udać się do miejsca, które leży w naszym świecie. Może na chwilę opuścimy nasz kochany, otulony śniegiem kraj by udać się na Bali? No sami powiedzcie, nie brzmi to cudownie? Pomimo całego uczucia jakim zimę darzę, a wierzcie iż jest ono głębokie, taka podróż wyobraźni zapewniła mi kilka cudownych godzin w towarzystwie pani Beaty Pawlikowskiej, która urzekła mnie swymi opowieściami, a także uraczyła cudownymi krajobrazami i chwilą refleksji...
 
 
Jest to druga książka tej autorki jaką dane mi było przeczytać i o ile "Blondynka w Chinach" sprawiła mi ogromny zawód, to "Blondynka na Bali" przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Po raz kolejny zakochałam się w narracji pani Beaty, a także w jej pasji, jaką są podróże. Ona to kocha, (a my jesteśmy zmuszeni, ale raczej w ten pozytywny sposób) kochać to razem z nią. Autorka posiada także niezwykły dar opowiadania, dzięki któremu w czasie lektury miałam ochotę rzucić wszystko i lecieć na Bali, byle prędzej!
 
Pamiętam, że przy "Blondynce w Chinach" strasznie narzekałam na chwile refleksji. Może od tamtego czasu dojrzałam(?), bo teraz, właśnie najbardziej zachwyciły mnie przemyślenia pani Pawlikowskiej. Dały mi one wiele do myślenia, a ich autorka tak mnie zainspirowała, że nawet Mikołaj obdarzył mnie cudownym Kalendarzem "Rok Dobrych Myśli" :D
 
Zasiadając do lektury "Blondynki na Bali" radzę zaopatrzyć się w pokaźnych rozmiarów kubek herbaty, bo nie tylko treść nas zachwyci, ale także bajeczne zdjęcia, które niesamowicie pobudzają wyobraźnię. Może nawet poczujecie zapach durianów, który swoją drogą jest najbardziej śmierdzącym owocem świata ;)
 
Oglądałyście, albo czytałyście może "Jedz, módl się kochaj"? Jeśli tak to czy pamiętacie scenę, gdy główna bohaterka podczas swego pobytu na Bali odwiedza szamana Ketuta? Pani Pawlikowska także skorzystała z tej okazji, a wizyta okazała się...? Sami zobaczcie, bo uwierzcie warto.
 
Ależ pochlebna recenzji mi wyszła! Ale ja naprawdę nie jestem w stanie znaleźć jakiegokolwiek minusa. To jak, udacie się w podróż do cudownej Indonezji? Tylko pamiętajcie o tej herbacie, bo z nią doznania są znacznie przyjemniejsze, a zapachy i krajobrazy jakby wyraźniejsze...
 
Tytuł oryginału: Blondynka na Bali
Autor: Beata Pawlikowska
Wydawnictwo: G+J
Ilość stron: 300
Moja ocena: 5+/6

 
Za możliwość przeczytania "Blondynki na Bali" serdecznie dziękuję:
 
 
Długo mnie nie było, bo aż prawie dwa tygodnie. Ale dałam sobie odpocząć, ponieważ blogowanie to nie mój obowiązek, a nie chcę pisać tylko dlatego, że muszę. Ale już wróciłam i nie mam zamiaru ponownie robić sobie przerwy. Jak tam przygotowania do Świąt? Ja już wpadłam w świąteczny klimat! No to byle do Świąt! Udanego weekendu :D
 
 
 
Blueberry

 

niedziela, 2 grudnia 2012

W podróż po Andomal!

 
Po raz drugi serdecznie zapraszam Was w podróż do Skandii, ale ostrzegam, że nie będzie to bezpieczna podróż. Wraz z drużyną Czapli wyruszamy w pogoń za śmiertelnie niebezpiecznymi piratami. Ale zaraz, dlaczego? Po honor, po to aby odzyskać utracony szacunek. Zapytacie jak to się stało, że zwycięskie, wojownicze Czaple nagle straciły całe uznanie w oczach Skandian? Otóż podczas gdy nasi bohaterowie pełnili wartę nad najcenniejszym skarbem Skandian-Andomalem, relikwię tę skradziono. Aby oczyścić swe dobre imię, drużyna musi samodzielnie odzyskać Andomal. Nie będzie to jednak takie proste, najpierw muszą doścignąć odpowiedzialnych za kradzież madziarskich piratów. Ale niestety podczas podróży na ich drodze stanie wiele przeszkód, jednak Czaple wiedzą, że bez odzyskania relikwi nie mają się po co pokazywać w swej ojczyźnie...
 
Z przykrością muszę stwierdzić, że pierwszy tom spodobał mi się o wieeele bardziej. Może i fabuła zapowiada się ciekawiej w "Najeźdźcach", lecz niestety z wykończeniem jest gorzej. Sama się sobie dziwię, że to mówię, ale uważam, że autor tym razem sobie nie poradził. Może za bardzo dramatyzuję, no bo przecież nie było tak źle, tylko, że ja naprawdę spodziewałam się "czegoś"! Czegoś co mnie zachwyci, powali na kolana, przy czym się odprężę. Okej przyznaję, odprężyć to ja się odprężyłam, ale gdzie w tym wszystkim była przyjemność z lektury książki jednego z mych ulubionych pisarzy? Proszę pani, pani Przyjemność, tak ta od czytania! Jest tam pani? Chyba się gdzieś zapodziała :(
 
Tu będę wredna i stwierdzę, że bohaterowie nie zachwycili mnie aż tak bardzo jak w części pierwszej. Owszem, dalej podtrzymuję, że są oni największym plusem serii, ale drugoplanowe postaci, które mają naprawdę niepowtarzalne charaktery, zostały potraktowane niegodziwie! Ja naprawdę rozumiem, ja wiem, że to Hal jest głównym bohaterem, ale drugi taki Hal już gdzieś jest, a drugi taki Ingvar, czy Jesper jest tylko jeden. I w imieniu drużyny Czapli i swoim także składam serdeczną prośbę do autora o to abym w kolejnych częściach mogła się o nich(bohaterach) dowiedzieć czegoś więcej, a oni sami, każdy z nich, po kolei, miałby swoje pięć minut. Aktualnie tylko to mi do szczęścia potrzebne, (no może jeszcze śnieg :)
 
Zaskoczyło mnie także, że tym razem niestety, gdy miałam się zabrać za lekturę "Wyrzutków", cały czas wynajdywałam sobie jakieś wymówki. Przecież mi się to nigdy nie zdarza, no ale kiedyś przecież musi być ten pierwszy raz...Początek leciał błyskawicznie, ale tak gdzieś w połowie książki utknęłam, utknęłam na dobre. Ale myślę sobie: "Jak zaczęłaś, to masz skończyć, nie ma bata!". No i usiadłam, przeczytałam, nawet mi się podobało, ale kilka godzin później, gdy emocje już opadły, doszłam do wniosku, że jednak to nie było to...
 
Skoro już o tych emocjach mowa to ku mojemu szczęściu, były one obecne. Parę razy się uśmiechnęłam, wzburzyłam, zachmurzyłam. Nie było tak źle. Co ja gadam, było całkiem dobrze. Przynajmniej tutaj, autor mnie nie zawiódł. Co jednak nie zmienia faktu, że obok poprzednich książek Flanagana, ta wypada blado...
 
Ale uwaga, uwaga! Pojawił się wątek miłosny! Co prawda to wszechobecny trójkąt, ale mam nadzieję, że autor jakoś inaczej to rozegra, oby...
 
Może jestem troszkę zbyt krytyczna wobec tej książki, ponieważ po raz pierwszy zawiodłam się na książce Flanagana. Może...? Ale mimo wszystkich tych minusów, nie było najgorzej. Humor, emocje, bohaterowie(niektórzy), rekompensują przynajmniej połowę niedociągnięć autora. Po raz kolejny możemy także dostrzec siłę przyjaźni, a przede wszystkim, w nią uwierzyć...
 
Tytuł oryginału:Brotherband: The Invaders
Autor: John Flanagan
Wydawnictwo: Jaguar
Moja ocena: 4-/6
 
Za możliwość przeczytania "Najeźdźców" serdecznie dziękuję:
 
 
Jej, już grudzień! A równo za tydzień moje urodziny. Kocham ten miesiąc, już nawet wpadłam w świąteczny nastrój! Zostawiam Was z bardziej zimową niż świąteczną piosenką i życzę udanego tygodnia!
 
Blueberry
 

 
 
 
 
 

sobota, 24 listopada 2012

Co za drużyna!

 
 Hej, gdzie dziś się udamy? Może w podróż do mroźnej Skandii, krainy znanej nam z innej serii Johna Flanagana-"Zwiadowcy"? Ja jestem jak najbardziej za! A wy? Jeśli tak to zapraszam, posłuchajcie historii o (niby) niepozornej drużynie życiowych nieudaczników...

Skandia to państwo wojowników. Każdy młody chłopak marzy o tym aby w przyszłości stać się najpotężniejszym wojownikiem Skandii. Aby im to ułatwić nastoletni chłopcy są dzieleni na drużyny i odbywają kilku miesięczny kurs, podczas którego ich umiejętności są wystawiane na próbę, doskonalone i nabywane. Hal Mikkelson jest w połowie arauleńczykiem, a w połowie skandianinem, co zdecydowanie utrudnia mu życie w surowej Skandii. Nie pomaga nawet to, że jego ojciec był jednym z najznamienitszych wojowników tego kraju. Jego prawdziwą pasją są wynalazki. Chłopak jest niezwykle inteligentny i pomysłowy, niestety w państwie Skadian siła umysłu nie jest tak doceniana jak siła mięśni. Gdy nadchodzi dzień przydziału do drużyn, Hal staje na czele drużyny złożonej z młodych chłopców, a raczej bandy nieudaczników, którzy zostali odrzuceni przez pozostałych skirlów(przywódców). "Czaple" jak nazwana została załoga Hala stanowią z pozoru łatwego przeciwnika, ale czy aby na pewno można ich aż tak lekceważyć...?

Johna Flanagana uwielbiam. Jego styl, jego bohaterów, jego wyobraźnię, humor itp. Od razu wiedziałam, że się nie zawiodę. Choć pierwsze rozdziały szły dość topornie, dalej poszło jak z płatka. Autor posiada niesamowity talent do opowiadania historii, każda jego książka to maksimum 2-3 dni czytania,(czasami to nawet i w jeden można się wyrobić :).

" - Cóż za drużyna!- zaczął oberjarl. - Złodziej, przewrażliwiony na swoim punkcie pierwszy oficer, niemal ślepy niedźwiedź, błazen, bliźniaki, których nikt nie potrafi odróżnić, mól książkowy i skirl, który nie wie nawet, jak powinien wyglądać porządny żagiel."

Poznanie bohaterów to największa przyjemność jaka spotkała mnie podczas lektury "Wyrzutków". Każdy jest sympatyczny(z drobnymi wyjątkami) i na swój sposób oryginalny. Teraz mam wrażenie jakby byli to moi prawdziwi przyjaciele! Po prostu nie sposób ich nie polubić. Ulf i Wulf czyli bliźniacy, strasznie przypominali mi Freda i Georga z Harry'ego Pottera, a Stefan, Jesper i Hal to moi ulubieńcy. Nie sposób nie zauważyć podobieństwa Hala do Willa ze "Zwiadowców". Obaj są drobnej postury, sprytni, inteligentni, odrzuceni, ale każdy jest też inny na swój sposób, co ratuje sytuację.

Humor to nieodłączna część książki. Potrafiła mnie rozbawić i poprawić humor (co aktualnie rzadko się zdarza, bo cały czas chodzę jakaś naburmuszona). Z pewnością nie jest to literatura wysokich lotów. Jest to książka lekka, zabawna i nietuzinkowa. Oby więcej takich umilaczy czasu!

Muszę się przyznać, że podchodziłam do niej dość sceptycznie, ponieważ byłam pewna, że będzie o wiele gorsza od "Zwiadowców". Nie mogłam się bardziej mylić, ba, "Wyrzutki" podobały mi się o wiele bardziej od serii o Willu!

Przygody drużyny są intrygujące, akcja wartka, a bohaterowie barwni. Jednak to co podobało mi się w książce najbardziej, to ukazana w niej siła przyjaźni, marzeń i determinacji. Dlatego gorąco zachęcam, w szczególności tych, którzy mieli już przyjemność poznać twórczość pana Flanagana, nie zawiedziecie się, a z pewnością po raz kolejny docenicie autora, tak jak ja to zrobiłam.


Tytuł oryginału: Brotherband: The Outcast
Autor: John Flanagan
Wydawnictwo: Jaguar
Moja ocena: 6/6


Za możliwość poznania historii "Czapli" serdecznie dziękuję wydawnictwu:


Jutro wybieram się na "Atlas chmur", nie mogę się doczekać! Książka figuruje na pierwszym miejscu mojej listy must have i to ją wolałabym najpierw przeczytać, ale moi rodzice jutro wybierają się do kina, więc ja korzystając z okazji razem z nimi. Konkurs z biologii poszedł świetnie, przeszłam do rejonu! Chyba nie tylko ja wypatruję Świąt z utęsknieniem :)

Blueberry
 
 
 

sobota, 17 listopada 2012

"Profesor" czyli niedosyt+mini recenzja Przed świtem części 2

 
Wielokrotnie podkreślałam jak bardzo lubię twórczość sióstr Bronte. Staram się czytać wszystkie książki ich autorstwa. I jeszcze się nie zdarzyło, abym nie była ich książkami kompletnie oczarowana. Ale przecież kiedyś w końcu musi być ten pierwszy raz. I tak niefortunnie się złożyło, gdyż padło na "Profesora" z którym wiązałam ogromne nadzieje, sama nie wiem czemu. A zresztą co ja wam tu będę streszczać, zacznijmy od początku.
 
William Cromsworth to młody, ambitny mężczyzna. Nasz bohater pochodzi z arystokratycznej rodziny, jednak wujkowie postawili mu pewien warunek-William ma zostać kapłanem, a następnie poślubić niczym nie wyróżniającą się kuzynkę. Mężczyzna zdecydowanie odrzuca propozycję i udaje się w poszukiwaniu pracy, do swego starszego brata. Jednak oziębłe stosunki między braćmi powodują nagły wyjazd Williama. Przy pomocy znajomego nasz bohater wyjeżdża do Brukseli gdzie podejmuje się pracy w prywatnej szkole dla chłopców. Po krótkim upływie czasu otrzymuje również posadę w prywatnej szkole dla dziewcząt, mieszczącej się tuż obok. Bez wahania przyjmuje propozycję, a jego dotychczasowe życie zmienia się diametralnie. Poznaje nowych ludzi, między innymi czarującą i nieobliczalną właścicielkę szkoły dla dziewcząt, a także skromną młodą damę, która odegra wielką rolę w jego życiu.
 
Przecież fabuła jest intrygująca, więc dlaczego po lekturze tejże książki czuję niedosyt? Co się takiego stało, że jestem troszeczkę zawiedziona? Czy to wina bohaterów? Nie, przecież byli świetni, jak zawsze zresztą. A może to fabuła zawiniła? Może troszkę, ale nie... No więc co, w czym tkwi problem? Tak szczerze to sama nie mogę znaleźć odpowiedzi na te pytanie. Choć po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że jednak wiem, dlaczego tym razem nie jestem oczarowana, a tylko zadowolona,(co nigdy nie zdarza się po lekturze książek sióstr Bronte).
 
Po pierwsze, akcja nie rozgrywa się w Anglii, tylko Brukseli. A ja kocham angielskie wrzosowiska i angielskie krajobrazy i angielskie zwyczaje i...i...i...i na ogół mówiąc wszystko co angielskie. A ta Belgia, ta Bruksela to już nie to samo, nie ten klimat. Byłam kiedyś w tym kraju i jego stolicy i z przykrością stwierdzam, że choć miasto jest naprawdę ładne, jest także kompletnie pozbawione duszy...A angielskie miasteczka, sami wiecie, magiczna atmosfera...
 
Po drugie odniosłam wrażenie, że autorka za bardzo rozwodziła się nad tym "co to nie Anglicy". Każda inna narodowość była natychmiast krytykowana przez Williama. Nie była to jakaś rażąca krytyka, ale jednak mocno mnie zadziwiła i po trochu oburzyła.
 
Kolejnym minusem było to, że nie potrafiłam się wciągnąć w lekturę "Profesora", a wydarzenia były do bólu przewidywalne. W przypadku książek autorstwa sióstr Bronte za każdym razem jest tak, że lektura idzie mi ciężko, ale jakoś tego specjalnie nie odczuwam i nie przeszkadza mi to, bo bohaterowie i fabuła wszystko i tak wynagrodzą. Tym razem jednak nie wiem dlaczego, bardzo nie podobało mi się to, że lektura "Profesora" ciągnęła się niemiłosiernie, choć nie jest to cegła, jak w przypadku poprzednich książek Bronte. Właśnie, już sama ilość stron mnie zdziwiła :D
 
No, ale przecież wcale nie było tak źle. Bohaterowie jak zwykle sprawiają, że zastanawiam się jak Charlotte Bronte za każdym razem udaje się stworzyć tak wspaniałe postaci( ale nie oszukujmy się, Jane Eyre i pana Rochestera nikt nie pobije!).  Nie miałam tu ulubionego bohater, gdyż wszyscy byli na mniej więcej tym samym "poziomie". Sama narracja prowadzona z punktu widzenia Williama nie była zła, brakowało mi tu jednak takiego silnego kobiecego charakteru, które bardzo lubię.
 
"Profesor" to moim zdaniem najsłabsza książka sióstr Bronte jaką czytałam. Nie jest zła, ale też nie powala. Dlatego nie mogę ani wam jej odradzić, ani polecić. Oczywiście wielbiciele autorki niech sięgają, ale Ci którzy nie mieli jeszcze do czynienia z twórczością sióstr Bronte, niech zaczną od "Dziwnych losów Jane Eyre", najlepszej książki na długie zimowe wieczory. Kto wie, może i wy zakochacie się we wrzosowiskach i starych angielskich dworach?
 
Za możliwość lektury "Profesora" serdecznie dziękuję wydawnictwu:
 
 
Książkę możecie nabyć także w:
 
 
2f79249170cd6fbbc601433014340f96.jpegDziś wybrałam się na "Przed świtem część 2" z przyjaciółką. I tak jak nie podobały mi się poprzednie części, tak nie podobała mi się i ta. W ogóle uważam, że ta seria to dno i wodorosty, choć książki czytałam i nie były jakieś okropne, tak filmu zdzierżyć nie mogę. No bo co my tu mamy: Kristen Stewart, aktorkę jednej miny, Roberta Pattinsona, który powala, ale nie urodą, tylko brzydotą (i wiecznie otwartą buzią!) oraz Taylora Lautnera, którego widok o dziwo mnie w tej części nie irytował. Jedna scena w około dwugodzinnym filmie mi się podobała, a była to scena walki, która SPOILER(jak się później okazało nie miała miejsca). Przez cały film, a zwłaszcza sam koniec miałam ochotę zdjąć buty i rzucić nimi w ekran krzycząc: Co to w ogóle jest! Co zrobiliście z prawdziwym filmem i dlaczego puszczacie nam tą szmirę! Ale powstrzymało mnie tylko to, że siedziałam dość daleko i bałam się, że kogoś trafię :D Takie jest moje zdanie. Dlatego nie polecam i, żeby nie było, poszłam tam tylko po to aby po nabijać się z Edwarda, ale film okazał się tak tragiczny, że nawet nie miałam ochoty się śmiać...
 
Twilight characters: They told us we could become anything (funsubstance)
 
I na koniec zdjęcie super wyretuszowanej Kristen jako wampirzycy :D
  A w poniedziałek konkurs z biologii, trzymajcie kciuki!
Blueberry

czwartek, 15 listopada 2012

Liebster Blog, (a już myślałam, że mi się upiecze :D)

,,Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę" Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

Do zabawy zaprosiły mnie, (za co serdecznie dziękuję:) : Martyna, , Tuśka , Angela i Aleksandra


Pytania od Martyny:
1. Powiedz coś o sobie.
Jestem gimnazjalistką, która ostatnimi czasy cierpi na całkowity czasu brak. Kocham atmosferę jesieni, ale to zimę darzę największą miłością. Moja wyobraźnia nie zna granic, dlatego horrorów unikam.  Jestem straszliwie uparta i cenię w ludziach dystans do samych siebie.
2. Ulubione danie.
Nie mam ulubionego. Uwielbiam próbować nowych rzeczy, dlatego nie mogę zdecydować się na coś konkretnego.
3. Zabawka z dzieciństwa.
Lalki Barbie!
4. Czego najbardziej nie lubisz w ludziach i dlaczego?
Są dwie rzeczy, których w ludziach znieść nie mogę, a są to: fałsz i zbyt wysoka samoocena. Dlaczego? Co się tyczy fałszu to chyba oczywiste. Co zaś zbyt wysokiej samooceny, to po prostu tacy ludzie wzbudzają we mnie niechęć i wściekłość!
5. Bohater z książki, którego nigdy nie zapomnisz?
Zdecydowanie nigdy nie zapomnę Elizabeth Bennet z "Dumy i uprzedzenia", Jane Eyre z "Jane Eyre" oraz Gwendolyn z Trylogii Czasu. Te bohaterki przekazują mi mnóstwo pozytywnej energii i po trochu inspirują.
6. Ulubiona bajka lub film animowany.
Shrek, Madagaskar i wszyściutkie filmy Disneya!
7. Rzecz z którą się nie rozstajesz.
Komórka i książki, zawsze mam jakąś przy sobie.
8. Wymarzony zawód, w którym mogłabyś/mógłbyś pracować nawet po wydłużeniu roku emerytalnego.
Dziennikarstwo, ale prawnikiem też bym mogła zostać :)
9. Ulubiony kolor.
Moje ulubione barwy zmieniają się w zależności od pór roku. Aktulanie ubóstwiam wszelkie fiolety, brązy, no i burgundowy!
10. Lubisz robić zakupy? Najbardziej w jakim sklepie?
Uwielbiam, a najbardziej to w empiku i wszelakich odzieżowych.
11. Twój autorytet i dlaczego właśnie ta osoba?
O matko, tu mnie zagięłaś, bo osób które są moimi autorytetami mam naprawdę wiele. Ostatnio bardzo zainspirowała mnie Beata Pawlikowska, jej sposób postrzegania świata daje wiele do myślenia.

Pytania od Tuśki:
1. Czy znasz taką piosenkę z którą kojarzy ci się coś dobrego ?
Tak, znam wiele takich piosenek, a jedną z nich jest chociażby:

2. Postać z książki lub filmu, którą bardzo często wspominasz?
Gwen z Trylogii Czasu, pan Darcy z "Dumy i uprzedzenia" oraz Percy Jackson z książek Ricka Riordana.
3. Jaki jest twój ulubiony cytat?
„-Puchatku? -Tak Prosiaczku? -Nic- powiedział Prosiaczek biorąc Puchatka za łapkę - Chciałem się tylko upewnić, że jesteś.” A. A Milne "Kubuś Puchatek

„Są takie wydarzenia, które - przeżyte wspólnie - muszą się zakończyć przyjaźnią...”  J.K Rowling "Harry Potter i kamień filozoficzny"
4. Jaki jest twój styl?
Wszystkiego po trochu, nie mam jakiegoś określonego stylu. Noszę to co mi się podoba.
5. O czym marzysz?
O zamieszkaniu kiedyś w Anglii, bądź Szkocji.
6. Miejsce, które chciałabyś/chciałbyś zwiedzić bez względu na koszty.
Szkocja, Anglia i Nowa Zelandia.
7. Przedmiot, który bardzo chcesz posiadać?
Wehikuł czasu :D
8. Ulubiony smakołyk?
Wszystko co czekoladowe!
9. Co chciałabyś/chciałbyś w sobie zmienić?
Niewyparzoną gębę i egoizm.
10. Opisz siebie w jednym zdaniu.
Uparta marzycielka, która nie potrafi zaakceptować samej siebie.
11. Ulubiona zabawa z dzieciństwa?
Zabawa w czarodziejki Witch i Władcę Pierścieni :D


Pytania od Angeli:
1.  Co chcesz robić w przyszłości?
Podróżować, smakować, podziwiać, poznawać.
2. Włosy proste czy kręcone?
Lekko pofalowane końce.
3. Ulubiona bajka z dzieciństwa?
Kubuś Puchatek.
4. Chcesz zrobić sobie kiedyś tatuaż lub kolczyk? Jeśli tak to w jakim miejscu?
Tak, bardzo chciałabym strzelić sobie na osiemnastkę tatuaż na obojczyku z jakimś cytatem.
5. Piosenka na dziś?

Chłopcy z klasy zarazili mnie tą "piosenką" :D
6.Jesteś osobą religijną?
Wierzę w Boga, ale poglądy księży w niektórych sprawach doprowadzają mnie do białej gorączki!
7.  Za co lubisz książki?
Za podróże w czasie i podróże w miejsca, które mnie intrygują. Za bohaterów z którymi mogę się utożsamić, bądź się nimi inspirować. Za możliwość zapomnienia o własnych problemach, a przeżywanie problemów książkowych postaci. Za zaczarowanie mi dzieciństwa. I za to, że potrafię odnaleźć odrobinę magii w otaczającym mnie świecie. 
8. Jakie seriale oglądasz?
Pretty Little Liars, (najlepszy serial ever!), Glee(serial, który przekazuje mi mnóstwo pozytywnej energii), Pamiętniki Wampirów(Damon, Damon!). A od niedawna oglądam Plotkarę i baaaardzo mi się podoba, choć nie wiem co wszyscy widzą w Chucku?
9.  O której zazwyczaj czytasz? 
W tygodniu to tylko wieczorami, albo przed snem, a weekendy najbardziej  lubię czytać z rana.
10. Lubisz poznawać osoby przez internet?
To zależy. Bardzo lubię poznawać bloggerki, ale inne osoby-wykluczone!
11.  Jaka książka najbardziej zapadła Ci w pamięć? Dlaczego?
Jest wiele książek, które zapadły mi w pamięć. Nie umiem wybrać tej jednej jedynej :/ Choć do Harry'ego Pottera mam ogromny sentyment. Dzięki tej serii zaczęłam inaczej postrzegać świat.

Pytania od Aleksandry:
 
1.  O jakim zawodzie marzyłaś w dzieciństwie?
Piosenkarka i aktorka. Kocham śpiewać i odgrywać różne role. Do dzisiaj mam takie malutkie marzenie, aby nagrać kiedyś swój własny album, bądź zagrać w jakimś filmie kostiumowym :)
2.  Największy obciach, jaki przydarzył Ci się w latach szkolnych?
Wolę nie opowiadać, bo zmienicie o mnie  zdanie, ale wiąże się on z kółkiem teatralnym i wściekłą panią od polskiego :)
3.  Czy Twoja pierwsza miłość została tą na zawsze?   
Tak szczerze mówiąc to do tej pory jeszcze się tak naprawdę nie zakochałam, ale jeśli chodzi o książkowych bohaterów to Damon chyba zawsze będzie dla mnie naj!
4.  Twoja największa porażka?
Sama nie wiem, jeszcze chyba nie odniosłam jakiejś super poważnej porażki.
5.  Gdybyś mogła cofnąć czas i naprawić jeden fakt ze swojej przeszłości, co by to było?
Byłby to dzień w którym mój półroczny piesek wpadł pod samochód... Cały czas mam ten widok przed oczami.
6. Która z literackich bohaterek najlepiej oddaje Twój charakter?
Tak sobie myślę, że jest to po trochu Luna i Hermiona z HP i Afrodyta z Domu Nocy(bo jestem okropną zołzą).
7.  Która lektura szkolna zrobiła na Tobie największe wrażenie?
"Ania z Zielonego Wzgórza", którą czytałam jeszcze przed tym jak była moją lekturą,  nie mogę sobie przypomnieć żadnej innej :/ 
8. Czy jest taka książka, którą mogłabyś określić "strata papieru"?
Tak, jest to "Top modelka w sidłach kariery", która jest takim gniotem, że szkoda gadać...
9.  Czy jest taki autor, którego książki nigdy nie przeczytasz?
Graham Masterton, albo Jack Ketchum, obawiam się, że mam za słabe nerwy na takie książki :)
10.  Jak według Ciebie powinna wyglądać książka przyszłości?
Nie zniosę żadnych książek przyszłości. Książka to jest książka, pachnąca i papierowa. Nie chcę żadnej innej, koniec kropka.

Uff, dobrnęłam :) Nikogo zapraszać nie będę, gdyż chyba już wszyscy brali udział w tej zabawie.

Blueberry 


sobota, 10 listopada 2012

"Legenda. Rebeliant" Marie Lu

 
A niech to! Myślałam, że zdążę z recenzją przedpremierową. Niestety nie udało się :( Choć książkę przedpremierowo przeczytałam. Ale do rzeczy, oto jest recenzja książki, która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. A było to tak...
 
Day to najbardziej ścigany przestępca Republiki. June to tak zwane "złote dziecko Republiki". Co może połączyć losy tych dwóch całkowicie innych osób? W tym przypadku jest to śmierć. Śmierć brata June-Metisa. Dziewczyna jest pewna, że to Day jest mordercą Metisa. Wcielona do armii Republiki ma tylko jeden cel. Pomścić brata...

Nie wiem od czego zacząć :) Może zacznę od tego, że "Rebeliant" jest książką, która jak dla mnie jest dość niebanalna. Bo tak naprawdę aktualnie, ciężko jest znaleźć oryginalną dystopię czy antyutopię, gdyż przecież wszystko to już było. Otóż bardzo podobał mi się pomysł poddawania dzieci Próbie,(chociaż podobne rozwiązanie znajdziemy w "Niezgodnej"). Próba to szereg testów, które czekają na dzieci. Albo ją zdajesz i masz szansę na dobrą przyszłość, albo nie, i pod pretekstem Obozów Pracy wysyłają Cię na pewną śmierć. Day oblał Próbę, June natomiast uzyskała wynik maksymalny czyli coś prawie niemożliwego(dlatego właśnie nazywana jest "złotym dzieckiem Republiki").

Świat stworzony przez autorkę jest bardzo tajemniczy. Wiemy tylko częściowo co stało się z Ameryką Północną, ale dlaczego tak się stało i co jest z resztą świata, tego niestety nie jest dane się nam dowiedzieć, ale żywię nadzieję iż w kolejnych częściach autorka uchyli przed nami rąbka tajemnicy :)

Bohaterowie byli tak świetni, że prawie od pierwszych stron zdobyli moje serce. Day to mój zdecydowany faworyt. Sprytny, inteligentny, wie czego chce i przede wszystkim ma dobre serce. June jako elita Republiki na początku wydawała mi się straszną snobką. Owszem jest genialna i w ogóle, ale przez to wszystko strasznie zamroczona. W miarę rozwoju wydarzeń coraz bardziej mi imponowała co skończyło się tym, że dołączyła do moich ulubionych książkowych przyjaciół.

Książka wciąga jak diabli. Jak się już zasiądzie do jej lektury, to czyta się do ostatniej strony. Co ja gadam czyta, ją się pochłania dosłownie!

Wydawnictwo Zielona Sowa kojarzy mi się głównie z bajkami dla dzieci. Dlatego zabierając się do lektury kompletnie nie wiedziałam czego mam się po niej spodziewać. I troszkę zdziwiła mnie liczba zamordowanych osób. Choć nie ukrywam, że to jeszcze bardziej działa na korzyść tejże książki.

Wątek miłosny pojawia się oczywiście no, bo co by to była za książka bez miłości :) I wątek nie jest mi jakoś szczególnie nieprzyjemny, ale też nie powala.

Ciekawi bohaterowie są? Są. Wartka akcja jest? Jest. Rządowa tajemnica jest? Melduje się na rozkaz. A emocje przy czytaniu są? Z całą pewnością stwierdzam, że są.
Czego chcieć więcej?
 
Tytuł oryginału: Legend
Autor: Marie Lu
Wydawnictwo: Zielona sowa
Moja ocena: 5/6
 

Za możliwość lektury "Rebelianta" serdecznie dziękuję:


W środę w końcu wybrałam się na "Skyfall". Wrażenia niesamowite, a Javier Bardem w roli czarnego charakteru przyćmił resztę obsady!
A dzisiejsze plany na wieczór to najnowszy odcinek "Glee", lektura "Wyrzutków" oraz jak się wyrobię z czasem, ekranizacja "Jane Eyre" z Mią Wasikowską :)



Pozdrawiam, Blueberry
 
 
 
 
 

sobota, 3 listopada 2012

Gromadzę zapasy na zimę czyli stos!

 
Jako, że moja ukochana zima zbliża się wielkimi krokami, zaczęłam gromadzić "zapasy". A oto i one:
Od dołu:
1. "Blondynka na Bali" Beata Pawlikowska- Właśnie zaczęłam czytać, od wydawnictwa G+J, bardzo dziękuję.
2. "Magiczna gondola" Eva Voller- Przeczytana, recenzja TU.
3. "Wyrzutki" John Flanagan- Od Jaguara, niezmiernie się cieszę jako, że autora uwielbiam!
4. "Najeźdźcy" John Flanagan- j.w
5. "Anna Karenina" Lew Tołstoj- Jej! Mam ją! Z cudowną filmową okładką! Dziękuję mamo!
6. "Klątwa tygrysa: Wyzwanie" Coleen Houck- Po wielu lekturze wielu pozytywnych recenzji, nie mogę się doczekać trzeciej części!
7. "Legenda. Rebeliant" Marie Lu- Od Portal z książkami , przeczytana, opinia niebawem.
8. "Dziewczyna o szklanych stopach" Ali Shaw- Fabuła jest intrygująca, dlatego gdy tylko dostrzegłam ją na fincie nie mogłam się powstrzymać!
9. "Charlie" Stephen Chbosky- Na jej podstawie powstał film z Emmą Watson, którą ubóstwiam oraz Loganem Lermanem którego bardzo lubię, dlatego też książka musiała znaleźć się na mej półce.
Od lewej:
1. "Cyrk nocy" Erin Morgenstern- Także od mamy :) Perełka stosiku!
2. "Saga księżycowa. Cinder" Marissa Meyer- Kolejna perełka!
Od prawej:
1. "Pandemonium" Lauren Oliver- Także sprezentowana przez mamę, nareszcie mam!
2. "Zapiski podróżne" Martyna Wojciechowska- Przeczytana, bardzo mi się podobała, nad recenzją się zastanowię :)
W stosiku brakuje jeszcze "Profesora" Charlotte Bronte, którego zapomniałam wziąć od babci, na szczęscie jest już przeczytany, możecie się spodziewać recenji w najbliższym tygodniu.
 
A teraz piosenka idealna na mój nastrój, kocham ją! Na film miałam dziś iść, ale wyszło jak wyszło :(
 
 
Blueberry
 
 

piątek, 2 listopada 2012

Książki wędrują do...

 
Jagodowy konkurs dobiegł końca, dlatego dziś postanowiłam ogłosić wyniki :)
 
Wszystkie odpowiedzi były naprawdę ciekawe, toteż miałam nie mały problem z wyłonieniem zwycięzcy, w tym wypadku akurat zwycięzców. Ale nie będę przedłużać oto werdykt:
 
Najbardziej urzekły mnie dwie odpowiedzi. Pierwszą z nich jest odpowiedź Klementynki:
 
Witaj!
Przeniosłabym się w czasy Oświecenia, w okres, kiedy w literaturze pojawił się kierunek zwany klasycyzmem. To właśnie klasycyzm francuski dojrzały (lata 1660-1685) najbardziej mnie fascynuje. Dlaczego? Ponieważ podoba mi się tamtejszy napuszony, wykwitny, wytworny styl pisarski. Z drugiej strony jest to jednak język prosty i zrozumiały. A poza tym kocham Francję. Cała tematyka utworów z tego okresu krąży wokół człowieka, jego uczuć, pragnień i cech charakteru. I tak np. mój ulubiony Jean de La Fontaine ukrył w swych bajkach pod postaciami zwierząt ludzkie przywary. Tylko wnikliwe oko czytelnika potrafi je zdemaskować. Wszystko podporządkowane było istocie rozumu, jako doskonałego narzędzia do poznawania i ulepszania zastanej rzeczywistości.
Drugim moim ulubionym pisarzem tego okresu jest Molier, a w szczególności jego "Świętoszek". W formie komedii potrafił wykpić dwulicowość, fałsz, jaki rządzi w kontaktach międzyludzkich.
Klasycyzm nie bał się trudnych tematów. Jasno i dobitnie ukazywał człowieka takim, jakim jest lub jakim może się stać pod wpływem określonych wydarzeń. Ukazywał życie ludzi w tamtych czasach, ubranych w galowe szaty, bawiących się w szykownie urządzonych komnatach, pławiących się w luksusie.
Klasycyzm uczy, że i my powinniśmy sięgać do mądrości głoszonych przez twórców z epoki starożytnej (klasycyzm właśnie z nich korzystał). Klasycyzm umożliwia nam też poznanie ludzkich charakterów i zachowań, wskazuje, jak się bronić przed fałszywymi osobami. Po prostu naucza, jak żyć, a to jest przecież w tym wszystkim najważniejsze.
 
A druga odpowiedż należy do binoli
 
Niełatwo było mi się zdecydować na jedną epokę, bo mam kilka ulubionych. Przede wszystkim postawię na XIX wiek. Zaczęło się od „Ani z Zielonego Wzgórza”. Nie wiem, co mnie wpędziło w większy zachwyt. Malowniczość Wyspy Księcia Edwarda, czy realia społeczne – zwyczaje, konwenanse i piękne suknie z bufiastymi rękawami. Chociaż nie, moje serce podbił przede wszystkim Gilbert :D Ale odbiegam od tematu, XIX wiek kojarzy mi się jeszcze z powieściami Jane Austen i znowu ta wyjątkowa galanteria dżentelmenów, wykwintne maniery, skandale i mezalianse. I oczywiście mam przed oczami ponurego, ale inteligentnego i przystojnego pana Darcy’ego :) Jeszcze jedna książka, która w pewnym stopniu oddaje ducha epoki, mam na myśli „Tajmeniczy ogród”, ale to już raczej koniec XIX wieku. Te lata to również czas świetności pięknych posiadłości, jak Misselthwaite Manor w hrabstwie Yorskshire, czy chociażby Pemberley. Ogromna posiadłość z tysiącem pokoi, sekretami i własną historią, o której lubi plotkować służba, a wokół domu piękna natura, bujne kwiaty, w oddali tajemnicze wrzosowiska – no po prostu cudo :)
 
 
Klementynka wygrywa "Misję na czterech łapach", a jako, że zgłaszała się tylko po jedną książkę, binola zostaje właścicielką "Winter" :D Na adresy do wysyłki czekam tydzień, mój e-mail:

Pozdrawiam serdecznie i gratuluję :D
Blueberry
 

niedziela, 28 października 2012

Lots Of Love...

 
Dziś troszeczkę nietypowo, ponieważ postanowiłam napisać recenzję filmu. Drugą w historii tego bloga, choć nie wiem czy poprzednią( "Igrzyska śmierci") można nazwać recenzją, była to raczej chaotyczna notka wyrażająca mój zachwyt :) Okej, przejdźmy do rzeczy.
 
Nastoletnia Lola mieszka wraz z matką i rodzeństwem w Chicago. Właśnie rozpoczyna nowy rok szkolny, który zaczyna się dość niefortunnie. Już pierwszego dnia dziewczynę rzuca chłopak, Chad. Po zerwaniu między Lolą, a jej najlepszym przyjacielem Kylem tworzy się związek, bynajmniej nie związany z przyjaźnią. Problemy nastolatki mnożą się i mnożą, począwszy od narkotyków skończywszy na popsuciu relacji z matką, która w tym samym czasie także przeżywa mnóstwo rozterek.
 
Do tego filmu podchodziłam dość sceptycznie. Chyba domyślacie się dlaczego. Oczywiście powodem moich wątpliwości była gra aktorska Miley Cyrus, która według mnie aktorką być nie powinna, (choć wolę, żeby grała, bo z śpiewaniem to u niej cienko). Nie mogłam się bardziej mylić!Miley Cyrus zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Była idealnie dobrana do swojej roli i świetnie ją odegrała. Sama się sobie dziwię, że to mówię, ale cóż: Nie wyobrażam sobie innej aktorki, która mogłaby tę rolę zagrać lepiej od niej. Lola już trafiła na listę moich ulubionych postaci :)
 
 
Kliknij aby obejrzeć w pełnym rozmiarzeKolejnym znanym nazwiskiem jest oczywiście Demi Moore. Nie oglądałam żadnego filmu z jej udziałem, choć kultową scenę z "Uwierz w ducha" kojarzę. Demi znam z brukowców i jakoś nigdy specjalnie mnie ta postać nie interesowała. Nie jest to jakaś wybitna aktorka( właśnie sprawdziłam, że otrzymała wiele Złotych Malin),  ale każdy jej nazwisko kojarzy. Co mogę o niej powiedzieć po obejrzeniu filmu? Otóż podobnie jak Miley, idealnie odegrała swą rolę. Jak dla mnie to Demi mogłaby być nawet prawdziwą matką Miley, we dwie tworzą genialny duet!
 
 
 


Kyle, najpierw przyjaciel Loli, później ktoś więcej, jest po prostu przeboski! Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam <3 Gra go Douglas Booth, którego nie kojarzę kompletnie. To chyba najbardziej pozytywna postać filmu. Jest uparty, zdeterminowany i inteligentny. Szczęściara z tej Loli. Należałoby dodać, że cudownie śpiewa, ale niestety to nie jego głos możemy podziwiać w filmie, dlatego napiszę tylko, że nieziemsko prezentuje się przy mikrofonie ;)
 
 
 
Ścieżka dźwiękowa genialnie oddaje nastrój filmu. Zapomniałam napisać, że oprócz wyżej podanych nazwisk możemy także podziwiać Ashley Greene, zmierzchową Alice, oraz Adama G. Sevaniego znanego z filmu Step up 3. Co tu dużo mówić wszyscy wypadli świetnie. Może jestem zaślepiona uwielbieniem do tego filmu, ale ja naprawdę nie mogę,a może raczej nie chcę doszukać się minusów...
 
 
 
Niby nic specjalnego, ot taka tam komedia dla nastolatek, a jednak jest w tym filmie coś takiego, co odróżnia go od innych. Nie jest bezsensowny, posiada głębsze dno, którego nie trzeba doszukiwać się na siłę. Jest piękny w swej prostocie, a jak pozytywnie nastraja do życia! Odkąd go obejrzałam stał się moją inspiracją i może jest ciut głupiutki, ale mówcie co chcecie ja go uwielbiam i obejrzę jeszcze miliard razy! Gorąco, gorąco polecam, nie macie co oglądać? Obejrzyjcie Lola, naprawdę warto!

Film możecie nabyć w:
 
 
Gatunek: Dramat/Komedia/Romans
Reżyseria: Liza Azuelos
Moja ocena: 6!/6
 
 
 
 
 
 
 Miłego wieczoru :* Blueberry
 
 
 
 
 

niedziela, 21 października 2012

Nie taki diabeł straszny jak go malują...

 
"Anna we krwi" to książka na którą miałam ogrooomną ochotę. Hipnotyzująca okładka i intrygująca fabuła zrobiły swoje. Wciąż jeszcze pamiętam radość jakiej doznałam gdy koleżanka z klasy powiedziała, że dostała ją w prezencie. Pożyczyłam, przeczytałam w jeden dzień i dziś kilka miesięcy po jej lekturze postanowiłam ją zrecenzować. Sama nie wiem dlaczego. Miała być recenzja  "Profesora" Ch. Bronte. Niestety nie wyrobiłam się z czytaniem i tak oto jest recenzja książki, której okładkę długo będę pamiętać, niestety fabuły i bohaterów już nie...
 
 Nastoletni Tezeusz Cassio Lowood odziedziczył po ojcu niezwykły zawód. Podobnie jak on jest pogromcą duchów. Podróżuje wraz ze swoją matką czarownicą, kotem, który posiada niezwykły dar, dzięki któremu "wyczuwa" zjawy oraz sztyletem athame, którym zabija zjawy. Dochodzą do niego słuchy o Annie, Annie Karlov. Duchu, który jak głosi napis na okładce " może zatrzymać oddech w gardłach żyjących". Cas przeprowadza się do miasteczka w którym straszy Anna we krwi, jak nazywają ją mieszkańcy. Już pierwszego dnia trafia do jej domu, z którego jeszcze nikomu nie udało się wydostać. Jakie jest jego zdziwienie kiedy duch dziewczyny daruje mu życie. Wkrótce chłopak odkrywa całą prawdę o życiu Anny. Zarówno tym przed śmiercią jak i po...
 
Pierwsze co przychodzi mi na myśl po jej przeczytaniu to to, że spodziewałam się po tej książce czegoś zupełnie innego. Nastawiałam się na prawdziwy horror z krwi i kości, a otrzymałam kolejny banalny paranormal romance. Chciałam chociaż przez moment się pobać. Niestety na tym polu autorka się nie popisała...
 
Bohaterowie są świetnie wykreowani. Mi najbardziej przypadła do gustu postać Anny, która jest bardziej sympatyczna niż przerażająca. Sam główny bohater także pozytywnie mnie zaskoczył. Choć nie przepadam za książkami pisanymi z perspektywy męskiej postaci, tutaj bardzo mi się to podobało. Nie było szablonowe, czyli takie jak u większość paranormali w których historia opowiadana jest przez postać żeńską.
 
Sama fabuła jest świetna. Nie spotkałam się z wieloma książkami o duchach. Właściwie to chyba pierwsza książka o zjawach jaką miałam okazję czytać. Czytanie jej jest jak wkroczenie w grząskie bagna. Wciąga cholernie, tak mocno, że nie można się oderwać. Jej lektura zajęła mi jeden dzień. Nie jest to książka genialna, jednak dzień spędzony na czytaniu "Anny..." mogę zaliczyć do całkiem udanych.
 
Ochów i achów się nie spodziewajcie. "Anna we krwi" to książka o której pewnie za parę miesięcy pamiętać nie będę. Okładka jest cudowna, fabuła dość ciekawa, a zakończenie zaskakujące. Ale to niestety nie wystarczyło abym poczuła się w pełni usatysfakcjonowana.
 
Tytuł oryginału: Anna dressed in blood
Autor: Kendare Blake
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 320
Moja ocena: 4-/6
 

 "Annę we krwi" oraz wiele, wiele innych książek możecie nabyć w:
 
 
Blueberry
 
 

niedziela, 14 października 2012

Poprzez gondolę do XV wiecznej Wenecji...

 
Włochy nigdy nie były miejscem, które chciałabym odwiedzić. Odkąd sięgam pamięcią ten kraj wydawał mi się strasznie przeciętny. Owszem Koloseum bym odwiedziła, owszem za kuchnią włoską przepadam, ale niestety nic nie zmienia faku, że to państwo samo w sobie mnie nie intryguje. I tak było do momentu w którym skończyłam czytać "Magiczną gondolę" i jednocześnie zakochałam się w Wenecji...
 
Niemiecka nastolatka imieniem Anna spędza wakacje w Wenecji w towarzystwie swoich rodziców.  Podczas przechadzki po mieście ze swym znajomym dziewczyna zachodzi do sklepu z maskami, który prowadzi osobliwa staruszka. Anna kupuje tam piękną maskę kota, przedmiot, którego znaczenia dziewczyna nawet sobie nie wyobraża. Chwilę później Anna dostrzega dziwne zjawisko, a mianowicie czerwoną gondolę. Zgodnie z zarządzeniem wszystkie gondole powinny być czarne, dlaczego ta jedna jest czerwona? To nie koniec niezwykłych zdarzeń. W ciągu parady historycznych łodzi zwanej w Wenecji regata storica, Anna wpada do kanału. Jej wybawcą jest młody, przystojny Włoch, którego dziewczyna spotkała już wcześniej. Jakiego szoku doznaje dziewczyna, gdy zamiast przemoczona do suchej nitki na brzegu kanału, budzi się całkiem naga, w Wenecji roku 1499. Jaką rolę odegrała w tym wszystkim maska kota? Na czym polega misja Anny? Kim jest tajemniczy młodzieniec? Kiedy i czy w ogóle dziewczyna wróci do swoich czasów?
 
Gdy tylko dostrzegłam "Magiczną gondolę" w jesiennych  zapowiedziach zakochałam się. Dosłownie. Zakochałam się w okładce, w tytule, w tej niesamowicie tajemniczej fabule (jakie rymy :). Krótko mówiąc we wszystkim bez wyjątku. W dzień premiery poleciałam jak głupia do najbliższego empiku i kupiłam. W domu siedziałam z nią na kolanach, podziwiałam, przyglądałam się i wąchałam, jednocześnie myśląc: To będzie kawał dobrej lektury. I w rzeczy samej miałam rację.
 
Pierwsze co mnie zachwyciło to klimat Wenecji XV wieku. Dzięki niemu sama czułam się jak renesansowa dama w pięknej sukni w drodze na przyjęcie w palazzo. Jednak stopniowo poznając wady życia w tamtych czasach, odechciewało mi się pomieszkiwania w piętnastym wieku.
 
Narracja jest pierwszoosobowa, wydarzenia przedstawione w książce postrzegamy oczyma Anny.  Jednocześnie lepiej poznajemy główną bohaterkę, która nawiasem mówiąc, od razu trafiła na listę mych ulubionych książkowych postaci żeńskich. Wiele osób zauważyło w niej podobieństwo do Gwen z Trylogii Czasu, ja nie będę oryginalna, mi także Anna strasznie przypominała wyżej wspomnianą postać. Reszta bohaterów drugoplanowych jest świetna, każda postać jest niepowtarzalna i jedyna w swoim rodzaju. Czarne charaktery także mogę z czystym sumieniem pochwalić.
 
No i oczywiście podróże w czasie! Autorka miała świetny pomysł. Maska kota, wpływ księżyca, podróżnicy podzieleni na: strażników, posłańców oraz obrońców, blokada(to jest genialne!). Naprawdę oryginalnie, ale jednak wolę ten typ podróży w czasie, gdzie bohaterowie nie tkwią przez cały czas w jednym miejscu, w tym samym roku, a podróżują z epoki na epokę.
 
Oczywiście nie ma książek idealnych, każda ma jakieś minusy, a i tutaj nie obyło się bez choć jednego.
Uwaga, uwaga przedstawiam państwu największą porażkę całej książki czyli wątek romantyczny. A było to tak: Anna widziała Sebastiana(tego przystojnego Włocha, co ją uratował) jakieś trzy razy, rozmawiała może dwa (i były to rozmowy głównie na temat: kiedy Anna wróci do domu?), ale za czwartym razem oboje wyznają sobie miłość. Ni z tego, ni z owego. Jak dla mnie kompletna porażka, bo mając dwa tak ciekawe charaktery autorka mogła się odrobinkę postarać i stworzyć wątek miłosny, który w pełni zaspokoiłby romantyczne dusze.
 
Tak jak jestem zakochana w Trylogii Czasu, "Cieniach na księżycu" tak i tutaj, jestem zakochana w "Magicznej gondoli". Bo opowieści Poza Czasem mają coś w sobie, coś co za każdym razem potrafi zaskoczyć, potrafi sprawić, że gdy raz wejdzie się w ten magiczny świat, nigdy nie będzie  się miało ochoty z niego wychodzić...
 
Tytuł oryginału: Zeitenzauber: Die magische Gondel
Autor: Eva Voller
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 464
Moja ocena: 6-/6
 
 
Blueberry
 
 

niedziela, 7 października 2012

Keep calm and have a (blog) birthday!+ konkurs

 
Dokładnie rok temu, siódmego października założyłam swojego bloga. Skąd w ogóle wzięłam pomysł na założenie takowego? Dzięki Mery, to ona pokazała mi swojego bloga i przedstawiła wszystkie zalety jego prowadzenia. Od dziecka kocham czytać, dlatego nie zastanawiałam się długo i tak oto powstał "Once upon a time". Dziś nie mogę sobie przypomnieć jak wyglądało moje życie przed jego założeniem. Dzięki niemu poznałam kilka świetnych osób, zapoznałam się z klasyką, zmieniłam swoje gusta czytelnicze, przeczytałam (dzięki wam blogerom), wiele genialnych książek, do których będę wracać jeszcze wiele razy. Mogłabym jeszcze tak wymieniać :) I właśnie z tej okazji pragnę podziękować Wam wszystkim z całego serca, za komentarze, za lekturę tych moich wypocin, a przede wszystkim za to, że wciąż jesteście i będziecie dla mnie wsparciem oraz inspiracją.
 
Oczywiście nie może zabraknąć urodzinowego konkursu :)
 
NAGRODY:
 
 
REGULAMIN
1. Ja jestem organizatorką konkursu, a nagrody pochodzą z mojej prywatnej biblioteczki.
2. W komentarzu należy odpowiedzieć na zadanie konkursowe oraz podać swój e-mail.
3. Na swoim własnym blogu (jeśli się go posiada oczywiście) trzeba wstawić banerek konkursowy.
4. W konkursie mogą brać udział wszyscy bez wyjątku, mieszkający na terenie Polski.
5. Każdy może zgłosić się tylko raz!
6. Konkurs trwa od 7.10 do 1.11
7. Można zgłosić się po obie książki jakie są do wyboru.
 
Banerek, bardzo profesjonalny, bo zrobiony w paintcie, ale ja jeśli chodzi o grafikę komputerową jestem kompletna noga :)
 
 
A zwycięzcę bądź zwycięzców wybiorę z pomocą zadania konkursowego, które brzmi:
 

Jaka jest Twoja ulubiona epoka i dlaczego?

 
Odpowiedź nie musi być wyczerpująca, wystarczy w kilku zdaniach wyjaśnić dlaczego np. epoka wiktoriańskiej Anglii to wasza ulubiona.
 
A ja idę z "Magiczną gondolą" świętować blogowe urodzinki :)
 
 
Blueberry