Ethan Wate to młody chłopak, który niedawno przeżył śmierć matki i nade wszystko pragnie wyrwać się z Gatlin, niewielkiego, nudnego miasteczka w Południowej Karolinie. Lena Duchannes jest piękną, tajemniczą dziewczyną, która wywołuje nie lada sensację wprowadzając się do Gatlin, a mianowicie do Ravenwood, przerażającej posiadłości równie przerażającego wuja dziewczyny. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że Lena od jakiegoś czasu śni się dla Ethana, i w dziwny sposób potrafi wybić szyby w klasie nie ruszając się z miejsca. Chłopak coraz bardziej zaintrygowany nową uczennicą próbuje się do niej zbliżyć. Nie okazuje się to trudne, ponieważ Lenę i Ethana łączy o wiele więcej niż mogłoby się im wydawać. Jednak prawdziwa natura Leny, jej wielki sekret i szalona rodzina zdecydowanie utrudniają rozwój ich związku. Zbliżają się jej szesnaste urodziny, dzień sądu. Na którą stronę przejdzie? Która strona się o nią upomni? Światło czy Ciemność? Słońce czy Księżyc...?
Zgodnie z zasadą najpierw książka potem film, kupiłam tę powieść, ponieważ bardzo chciałam obejrzeć jej ekranizację(ze względu na Jeremiego Ironsa oraz świetny zwiastun). Poczytałam sobie kilkanaście opinii, skrajnie różnych i miałam dylemat. Warto czy nie warto? Dobra, a co mi szkodzi. Zdecydowałam się. Kupiłam. Jestem zadowolona. Trochę poleżała na półce, ale zmobilizowałam się i sięgnęłam. Czytam, czytam. Kurczę, jest ok. W sumie naprawdę się zdziwiłam, ponieważ ja, jak to ja albo spodziewam się niewiadomo czego, albo najgorszego i tu szczerze mówiąc nastawiałam się na powieść zmierzchopodobną, (którą "Piękne Istoty" są faktycznie, aczkolwiek historia o wiele bardziej pasjonująca) banalną, nudną, męczącą czyli krótko mówiąc dno totalne. A otrzymałam CAŁKIEM przyjemną lekturę, na gorące popołudnie i pełen komarów wieczór.
(Z tym moim zakładaniem to zawsze jest na odwrót!)
"Piękne Istoty" już na samym wstępie mnie zaskoczyły, ponieważ narratorem jest tu Ethan, a powinniście wiedzieć, że Blueberry nie lubi, a może raczej nie jest przyzwyczajona do narracji prowadzonej z punktu widzenia mężczyzny. Ze zmarszczonym czołem i grymasem na twarzy czytałam kolejne rozdziały aż w końcu przestałam zwracać uwagę na niekiedy irytujący sposób w jaki główny bohater opowiada o wydarzeniach. Niespecjalnie ten cały Ethan przypadł mi do gustu, Może tylko to, że czyta książki, no bo czy Wy to rozumiecie? Amerykański nastolatek czytający książki?!
Ale za to Lena oraz jej wuj Macon, zdobyli moją sympatię. Lena jest postacią niby niczym nie różniącą się od innych bohaterek paranormali, a jednak ma w sobie "coś" . A dzięki temu" czemuś" zdobyła moją sympatię. Macon jest natomiast tajemniczy i intrygujący. Zrobi wszystko dla swojej siostrzenicy. I jakby to powiedział mój kolega: "fajnie czaruje", taa wiem, że to strasznie infantylne :D
Nie da się ukryć, że jestem zafascynowana Ridley. Istotą Ciemności, która Istoty Ciemności wcale nie przypomina, a jednak jest mieszanką cech charakteru do których mam słabość.
Historia jest dość ciekawa i oryginalna. Wciąga jak diabli. Obdarzeni to co prawda nic nowego, a jednak to miła odmiana od tych wampirów, wilkołaków czy innych wszelkiej maści mieszańców.
Akcja jest wartka, nie męczy, nie przynudza. Opisy są naprawdę świetne. Przyznam, że przyjemnością było poznawanie mieszkańców Gatlin oraz samego miasteczka.
Dzięki przystępnemu językowi lektura idzie sprawnie i nim się obejrzymy kończymy te ponad pięćset stron.
Wątek romantyczny jest subtelny i nie przysłania innych wydarzeń. To właśnie tego najbardziej się obawiałam, jak widać zupełnie niepotrzebnie.
Mimo, że "Piękne Istoty" nie są fenomenem czy pozycją wnoszącą coś do naszego życia to uważam, że warto zapoznać się z tą historią. I co z tego, że za miesiąc nie będę kojarzyła kim jest Ethan i jak ta powieść się skończyła. Spędziłam z nią przyjemne, gorące popołudnie podczas którego powinnam być w szkole, a wylądowałam w Gatlin. I szczerze mówiąc nie żałuję, że tam wpadłam, chociażby na ten jeden dzień :)
----------------------------------------------------------------------------------------
A teraz lecę się pakować, bo jutro wyjeżdżam(znowu!) na wakacje. Wracam za tydzień, mam nadzieję, że pełna energii i od razu obiecuję fotorelację, bo odwiedzam kolejne przepiękne miejsce jakim jest...(niech to będzie niespodzianka :)
A mi po głowie chodzi tylko ta durna piosenka do której nawet przyjemnie mi się dziś prasowało.
Blueberry