
Ameryka, lata sześćdziesiąte XIX wieku i ONE, cztery tytułowe małe kobietki. Każda inna, ale tak samo obdarzona niezwykłą wyobraźnią oraz entuzjazmem, którym zarazi każdego. Meg czyli najstarsza z sióstr jest piękna, ale także odrobinę snobistyczna, marzy o życiu w bogactwie i przepychu, ale niestety takiego życia może doświadczyć tylko przebywając u swych zamożnych przyjaciółek. Jo to żywiołowa i nieprzewidywalna osóbka. Jej największą pasją jest pisanie własnych wierszy czy powieści. Nie dba o etykietę czy zdanie innych. Beth jest nieśmiała i zamknięta w sobie, obawia się obcych ludzi, a bardzo ciężko zasłużyć na jej zaufanie. Kocha swoje siostry i rodziców nad życie. Najmłodsza mała kobietka to Amy. Amy widzi tylko czubek swojego nosa, który w jej mniemaniu jest krzywy, dlatego za wszelką cenę próbuje go naprostować. Niekiedy złośliwa, ale i tak uwielbiana przez wszystkich. Bez względu na swoje całkowicie odmienne charaktery, zawsze są razem. Razem tworzą tajne stowarzyszenia, urządzają własne przedstawienia, razem płaczą, śmieją się czy przeżywają rozmaite perypetie. Czasem bywa i tak, że są wobec siebie uszczypliwe czy wredne. Sprzeczność charakterów daje o sobie znać. Jednak zawsze mogą liczyć na "mamisię" jak zwykły nazywać swą rodzicielkę. Podczas gdy ich ojciec bierze udział w wojnie secesyjnej, one zajmują się domem, a także uczą się życia, które nie zawsze jest tak kolorowe jak myślały.
To nie jest moje pierwsze spotkanie z "Małymi kobietkami". Pierwszy raz styczność z tą książką miałam w dzieciństwie, kiedy mama wciskała mi klasykę młodego czytelnika jak "Ania z Zielonego Wzgórza" czy "Dzieci z Bullerbyn". Wtedy nie doceniłam w pełni tej powieści, w końcu jak ma się 8 czy 9 lat nie zawsze dostrzeże się przesłanie jakie z powieści wypływa, Głównie pamiętam bohaterki, ich niesamowitą wyobraźnię i oryginalne charaktery. Zawsze najbardziej imponowała mi Jo. Nie będę tu oryginalna. Wiem, że większość osób, które czytały "Małe kobietki" uważa Jo za najbarwniejszą postać powieści, ale ona naprawdę jest niesamowita. Zakończenie także zapadło mi w pamięć, a to głównie dlatego, że było jedną, wielką masakrą. Nic nie szło po mojej myśli...
W marcu miałam też okazję obejrzeć film z Susan Sarandon oraz Winoną Ryder. Zaraz po jego obejrzeniu, postanowiłam kupić sobie książkę, aby odświeżyć jej lekturę. W wakacje miałam takie postanowienie, aby przeczytać choć jedną książkę po angielsku. Gdy tylko zobaczyłam "Little womens" bez wahania pobiegłam do kasy. A, że w wakacje przechodziłam lekki kryzys-całkiem straciłam ochotę na czytanie, to "Little womens" stoją nie ruszone. Aż tu nagle, książka ta pojawiła się ofercie wydawnictwa Mg z czego postanowiłam skorzystać.
Nie bez powodu jest to klasyka. "Małe kobietki" to lektura tak przyjemna, że całkiem zapomniałam o lekcjach, sprawdzianach czy kartkówkach. Tylko siedziałam i czytałam, zwłaszcza, że pochłaniałam ją w okresie przedświątecznym, a uważam, że jest to jeden z lepszych przykładów czytadeł w sam raz na długie zimowe wieczory.
Moim zdaniem największym plusem tej książki jest wszechobecne ciepło. "Małe kobietki" to książka tak ciepła, pełna miłości i przyjaźni. Czasem jest bardzo wesoło, czasem najdzie nas chwila refleksji. Atmosfera jest unikalna, a bohaterowie całkowicie odmienni. Perypetie bohaterek zabawne, a ich zabawy szalone. To wszystko chyba mówi samo za siebie. Prawda?
Za możliwość przeniesienia się tym razem do Ameryki XIX, (a nie Anglii) wieku serdecznie dziękuję wydawnictwu:
Święta, święta i po. No niestety :( Teraz głównie strasznie leniuchuję, mój rozkład dnia ogranicza się do czytania, spacerowania i oglądania. No, a już niedługo Sylwester! Dlatego z całego serca życzę Wam:
Abyście w Roku 2013 dążyli do spełnienia największych marzeń.
Aby nie zabrakło wam siły i determinacji.
Abyście uparcie dążyli do celu, nie zważając na przeszkody.
Zdrowia przede wszystkim, bo to przecież ono jest najważniejsze.
Uśmiechów, radości, dobrego samopoczucia.
Niech moc będzie z Wami!
To nie jest moje pierwsze spotkanie z "Małymi kobietkami". Pierwszy raz styczność z tą książką miałam w dzieciństwie, kiedy mama wciskała mi klasykę młodego czytelnika jak "Ania z Zielonego Wzgórza" czy "Dzieci z Bullerbyn". Wtedy nie doceniłam w pełni tej powieści, w końcu jak ma się 8 czy 9 lat nie zawsze dostrzeże się przesłanie jakie z powieści wypływa, Głównie pamiętam bohaterki, ich niesamowitą wyobraźnię i oryginalne charaktery. Zawsze najbardziej imponowała mi Jo. Nie będę tu oryginalna. Wiem, że większość osób, które czytały "Małe kobietki" uważa Jo za najbarwniejszą postać powieści, ale ona naprawdę jest niesamowita. Zakończenie także zapadło mi w pamięć, a to głównie dlatego, że było jedną, wielką masakrą. Nic nie szło po mojej myśli...
W marcu miałam też okazję obejrzeć film z Susan Sarandon oraz Winoną Ryder. Zaraz po jego obejrzeniu, postanowiłam kupić sobie książkę, aby odświeżyć jej lekturę. W wakacje miałam takie postanowienie, aby przeczytać choć jedną książkę po angielsku. Gdy tylko zobaczyłam "Little womens" bez wahania pobiegłam do kasy. A, że w wakacje przechodziłam lekki kryzys-całkiem straciłam ochotę na czytanie, to "Little womens" stoją nie ruszone. Aż tu nagle, książka ta pojawiła się ofercie wydawnictwa Mg z czego postanowiłam skorzystać.
Nie bez powodu jest to klasyka. "Małe kobietki" to lektura tak przyjemna, że całkiem zapomniałam o lekcjach, sprawdzianach czy kartkówkach. Tylko siedziałam i czytałam, zwłaszcza, że pochłaniałam ją w okresie przedświątecznym, a uważam, że jest to jeden z lepszych przykładów czytadeł w sam raz na długie zimowe wieczory.
Moim zdaniem największym plusem tej książki jest wszechobecne ciepło. "Małe kobietki" to książka tak ciepła, pełna miłości i przyjaźni. Czasem jest bardzo wesoło, czasem najdzie nas chwila refleksji. Atmosfera jest unikalna, a bohaterowie całkowicie odmienni. Perypetie bohaterek zabawne, a ich zabawy szalone. To wszystko chyba mówi samo za siebie. Prawda?
Za możliwość przeniesienia się tym razem do Ameryki XIX, (a nie Anglii) wieku serdecznie dziękuję wydawnictwu:
Święta, święta i po. No niestety :( Teraz głównie strasznie leniuchuję, mój rozkład dnia ogranicza się do czytania, spacerowania i oglądania. No, a już niedługo Sylwester! Dlatego z całego serca życzę Wam:
Abyście w Roku 2013 dążyli do spełnienia największych marzeń.
Aby nie zabrakło wam siły i determinacji.
Abyście uparcie dążyli do celu, nie zważając na przeszkody.
Zdrowia przede wszystkim, bo to przecież ono jest najważniejsze.
Uśmiechów, radości, dobrego samopoczucia.
Niech moc będzie z Wami!
Blueberry