Tytuł oryginału: The Demon King
Autor: Cinda Williams Chima
Wydawnictwo: Galeria Książki
Ilość stron: 560
Moja ocena: 5/6
Gdzieś tam w Fellsmarchu żyje Han Allister. Do niedawna złodziej i herszt gangu Łachmaniarzy. Na jego barkach spoczywa obowiązek utrzymania matki i młodszej siostry. Jednak Han ma pewien przedmiot, którego chce się pozbyć. Są to bransolety, których za żadne skarby nie może zdjąć. Stąd właśnie jego pseudonim-Bransoleciarz. Pewnego dnia wraz ze swym najlepszym przyjacielem Tancerzem podczas polowania spotykają trzech magów. Właśnie tego dnia w ręce Hana wpada magiczny i tajemniczy amulet. Chłopak jest zupełnie nieświadomy tego czego posiadaczem się stał...
Gdzieś tam w Fellsmarchu żyje Raisa ana' Marianna. Następczyni tronu Fells. Dziewczyna jest niezwykle podekscytowana, ponieważ zbliża się święto jej imienia. Jednak Raisa nie jest zachwycona perspektywą wyjścia za mężczyznę wybranego przez matkę. Ma dość życia pod kloszem. Jej wzorem jest legendarna królowa Hanalea, która uratowała świat przed Królem Demonem. Tymczasem na zamek powraca Amon dawny przyjaciel dziewczyny.
Przeznaczenie sprawiło, że losy tych całkiem odmiennych bohaterów( Hana i Raisy) nagle postanowiły się spleść. A dlaczego i w jakim celu, sprawdźcie sami...
Może zacznę od tego, że fantasy uwielbiam. "Król Demon" jest bardzo dobrym przykładem tego typu literatury. Mamy magiczną krainę, bohaterów nie z tej ziemi i ciekawą fabułę. Czego chcieć więcej?
Pierwsze spojrzenie na książkę i myślę sobie "matko jaka cegła!". Otóż mimo ok. sześciuset stron czytanie tej książki idzie jak burza. Samą mnie to zaskoczyło! Fabuła jest niezwykle ciekawa. Wszystkie te intrygi i knowania czarnych charakterów są niezwykle interesujące. Książka nie przypomina żadnej innej. Jest oryginalna i to właśnie czyni ją wyjątkową. Losy dwóch bohaterów "Króla Demona", bo to na nich skupiona jest główna uwaga, są ciekawe i wciągają nas bez reszty. Nie mogłam się od niej oderwać! Bohaterowie nie są postaciami jakich się spodziewałam i powiem, iż trochę się zawiodłam. Jednak nie zmienia to faktu, że poznawanie Raisy bardzo mnie zainteresowało. Han jest postacią po trochu denerwującą. W jednej chwili jestem nim oczarowana by w następnej zwyzywać od idiotów.
Cinda Williams Chima ma bardzo lekki i przejrzysty styl pisania. Wszystko jest jak najbardziej zrozumiałe. Udało jej się wykreować jedyną w swoim rodzaju magiczną krainę-Siedem Królestw. W Siedmiu Królestwach wszystkie legendy stają się prawdą, a niepozorny chłopak może okazać się kimś bardzo potężnym...
Okładka jest śliczna! Totalnie fantasy.
-------------------------------------------------------------------------
Bardzo przepraszam za brak komentarzy, jednak skończyła mi się umowa z internetem i tylko pobieżnie korzystam z komputera taty bądź mamy.
Wakacje już tuż, tuż...
A Was zostawiam z piosenką, która mnie oczarowała i pochodzi z baaardzo znanego i jednego z moich ulubionych filmów z genialną Audrey, której nikomu nie trzeba przedstwiać :)
Blueberry
Chyba nie dla mnie ;P Ale piosenkę kocham :)
OdpowiedzUsuńDobre fantasy nigdy nie jest złe :). Ta okładka przypomina mi inną powieść, ale za licha nie mogę sobie przypomnieć...
OdpowiedzUsuńMuzyczka i film, pierwsza klasa :)
Książka leży na półce i czeka na przeczytanie. W wakacje na pewno zdążę się z nią zapoznać :)
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś, na razie ciągle przybywa mi książek, coraz większe stosy się tworzą, a czasu coraz mniej, choć pewnie w wakacje trochę nadrobię.
OdpowiedzUsuńsądzę, że spodobałaby mi się ta historia :)
OdpowiedzUsuńkiedyś, przeczytałam kilka stron u koleżanki. Interesująca recenzja :)
OdpowiedzUsuńhttp://ksiazka-na-kazdy-dzien.blogspot.com/
I znowu ten motyw, który gościł już wiele razy w tego typu powieściach. Biedak i królewna spotykają się, muszę pokonać przeszkody i na końcu biorą ślub się wbrew rodziców... Na pewno nie przeczytam.
OdpowiedzUsuńIch relacji na pewno nie nazwałabym miłością...
UsuńDałam się wciągnąć do świata Hana i Raisy. Książką jest po prostu świetna, a kolejny tom, chociaż nieco spokojniejszy jest jeszcze ciekawszy :)
OdpowiedzUsuńZupełnie nie moje klimaty, więc tym razem spasuję. :)
OdpowiedzUsuńDobra książka, postaram się po nią sięgnąć ;)
OdpowiedzUsuńJakoś nie mam ochoty na fantastykę, więc tym razem spasuje.
OdpowiedzUsuńTeż już żyje wakacjami i nie mogę się ich doczekać.....
Okładka dla mnie trochę za nudna, ale cale szczęście NIE adekwatna do treści książki ;P. A przy okazji odskocznia od popularnych teraz antyutopii. ^^
OdpowiedzUsuńZa fantasy nie przepadam, ale po książkę chętnie sięgnę:)
OdpowiedzUsuńJejku po tym jak obejrzałyśmy ten film, piosenkę mam non stop w głowie! Moon river...... Ach ta Audrey
OdpowiedzUsuń(świetna recenzja, w tym wydaniu fantasy bardzo mnie zainteresowało) ;)
Poluję ciągle na tą książkę i upolować nie mogę ; /
OdpowiedzUsuńmiałam okazję ją poznać i też zachwycałam się okładka, jak i samym wydaniem książki - bardzo praktyczne!
OdpowiedzUsuńW najbliższym czasie raczej nie, ale nie wykluczam ;)
OdpowiedzUsuńZ chęcią przeczytam!
OdpowiedzUsuńJa już nie wiem, co o tej książce sądzić, więc jeszcze się zastanawiam.
OdpowiedzUsuńA "Śniadanie..." kocham!
Wprost marzę o tej książce, zazdroszczę możliwości jej przeczytania ;)
OdpowiedzUsuńKocham wszystkie trzy części i z niecierpliwością oczekuję czwartej :).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Jeszcze nie czytałam, jednak przekonałaś mnie do niej.
OdpowiedzUsuńUwielbiam "Śniadanie..." a piosenka bezbłedna i obłędna.
Witam.
OdpowiedzUsuńChciałabym serdecznie zaprosić Ciebie, oraz osoby, które przeczytają ten komentarz, na losowanie odbywające się na moim blogu. Jest to pierwsze z wielu, które zamierzam przeprowadzić. Ma ona za zadanie odnaleźć nowych właścicieli dla książek, które zostały zapomniane. Zerknij i zapoznaj się z zasadami!
Pozdrawiam serdecznie.
Łędina z Wielkiej Biblioteki Ossus.
Brzmi interesująco, choć wątpię, aby ta książka była w mojej bibliotece. Ale zobaczymy ;)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJeszcze niedawno czytałam niemal wyłącznie fantastykę, ale odkąd zaczęłam uważniej dobierać nowe pozycje, pod względem tego jednego stałam się BARDZO wybiórcza. Mam jeszcze kilka takich lekkich czytadeł (jeszcze z czasów boomu na paranormal romance, kiedy to było :D), które czekają na chwilę odprężającego leżakowania, ale na razie nie zamierzam tego stosiku powiększać ;).
OdpowiedzUsuńŚniadanie uwielbiam, tą piosenkę również, a Audrey... Chyba ludzie wykorzystali już wszystkie superlatywy przy opisach :).
Co do nagłówka: dużo Audrey + szczypta Picassy + trochę efektu Lata 60. = blog wygląda inaczej :)
Pozdrawiam :)
Nie moje klimaty... Nie przepadam za fantastyką..
OdpowiedzUsuńHmm, wydawało mi się, że już tu u ciebie byłam i czytałam ten post, ale nie widzę swojego komentarza... Chyba męczy mnie już skleroza :) W każdym razie książkę czytałam i potwierdzam twoją opinię! Chciałabym dorwać w swoje ręce drugą część :D
OdpowiedzUsuńTeż lubię "Moon river" - przepiekna piosenka i urzekający film :)
OdpowiedzUsuń