niedziela, 28 października 2012

Lots Of Love...

 
Dziś troszeczkę nietypowo, ponieważ postanowiłam napisać recenzję filmu. Drugą w historii tego bloga, choć nie wiem czy poprzednią( "Igrzyska śmierci") można nazwać recenzją, była to raczej chaotyczna notka wyrażająca mój zachwyt :) Okej, przejdźmy do rzeczy.
 
Nastoletnia Lola mieszka wraz z matką i rodzeństwem w Chicago. Właśnie rozpoczyna nowy rok szkolny, który zaczyna się dość niefortunnie. Już pierwszego dnia dziewczynę rzuca chłopak, Chad. Po zerwaniu między Lolą, a jej najlepszym przyjacielem Kylem tworzy się związek, bynajmniej nie związany z przyjaźnią. Problemy nastolatki mnożą się i mnożą, począwszy od narkotyków skończywszy na popsuciu relacji z matką, która w tym samym czasie także przeżywa mnóstwo rozterek.
 
Do tego filmu podchodziłam dość sceptycznie. Chyba domyślacie się dlaczego. Oczywiście powodem moich wątpliwości była gra aktorska Miley Cyrus, która według mnie aktorką być nie powinna, (choć wolę, żeby grała, bo z śpiewaniem to u niej cienko). Nie mogłam się bardziej mylić!Miley Cyrus zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Była idealnie dobrana do swojej roli i świetnie ją odegrała. Sama się sobie dziwię, że to mówię, ale cóż: Nie wyobrażam sobie innej aktorki, która mogłaby tę rolę zagrać lepiej od niej. Lola już trafiła na listę moich ulubionych postaci :)
 
 
Kliknij aby obejrzeć w pełnym rozmiarzeKolejnym znanym nazwiskiem jest oczywiście Demi Moore. Nie oglądałam żadnego filmu z jej udziałem, choć kultową scenę z "Uwierz w ducha" kojarzę. Demi znam z brukowców i jakoś nigdy specjalnie mnie ta postać nie interesowała. Nie jest to jakaś wybitna aktorka( właśnie sprawdziłam, że otrzymała wiele Złotych Malin),  ale każdy jej nazwisko kojarzy. Co mogę o niej powiedzieć po obejrzeniu filmu? Otóż podobnie jak Miley, idealnie odegrała swą rolę. Jak dla mnie to Demi mogłaby być nawet prawdziwą matką Miley, we dwie tworzą genialny duet!
 
 
 


Kyle, najpierw przyjaciel Loli, później ktoś więcej, jest po prostu przeboski! Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam <3 Gra go Douglas Booth, którego nie kojarzę kompletnie. To chyba najbardziej pozytywna postać filmu. Jest uparty, zdeterminowany i inteligentny. Szczęściara z tej Loli. Należałoby dodać, że cudownie śpiewa, ale niestety to nie jego głos możemy podziwiać w filmie, dlatego napiszę tylko, że nieziemsko prezentuje się przy mikrofonie ;)
 
 
 
Ścieżka dźwiękowa genialnie oddaje nastrój filmu. Zapomniałam napisać, że oprócz wyżej podanych nazwisk możemy także podziwiać Ashley Greene, zmierzchową Alice, oraz Adama G. Sevaniego znanego z filmu Step up 3. Co tu dużo mówić wszyscy wypadli świetnie. Może jestem zaślepiona uwielbieniem do tego filmu, ale ja naprawdę nie mogę,a może raczej nie chcę doszukać się minusów...
 
 
 
Niby nic specjalnego, ot taka tam komedia dla nastolatek, a jednak jest w tym filmie coś takiego, co odróżnia go od innych. Nie jest bezsensowny, posiada głębsze dno, którego nie trzeba doszukiwać się na siłę. Jest piękny w swej prostocie, a jak pozytywnie nastraja do życia! Odkąd go obejrzałam stał się moją inspiracją i może jest ciut głupiutki, ale mówcie co chcecie ja go uwielbiam i obejrzę jeszcze miliard razy! Gorąco, gorąco polecam, nie macie co oglądać? Obejrzyjcie Lola, naprawdę warto!

Film możecie nabyć w:
 
 
Gatunek: Dramat/Komedia/Romans
Reżyseria: Liza Azuelos
Moja ocena: 6!/6
 
 
 
 
 
 
 Miłego wieczoru :* Blueberry
 
 
 
 
 

niedziela, 21 października 2012

Nie taki diabeł straszny jak go malują...

 
"Anna we krwi" to książka na którą miałam ogrooomną ochotę. Hipnotyzująca okładka i intrygująca fabuła zrobiły swoje. Wciąż jeszcze pamiętam radość jakiej doznałam gdy koleżanka z klasy powiedziała, że dostała ją w prezencie. Pożyczyłam, przeczytałam w jeden dzień i dziś kilka miesięcy po jej lekturze postanowiłam ją zrecenzować. Sama nie wiem dlaczego. Miała być recenzja  "Profesora" Ch. Bronte. Niestety nie wyrobiłam się z czytaniem i tak oto jest recenzja książki, której okładkę długo będę pamiętać, niestety fabuły i bohaterów już nie...
 
 Nastoletni Tezeusz Cassio Lowood odziedziczył po ojcu niezwykły zawód. Podobnie jak on jest pogromcą duchów. Podróżuje wraz ze swoją matką czarownicą, kotem, który posiada niezwykły dar, dzięki któremu "wyczuwa" zjawy oraz sztyletem athame, którym zabija zjawy. Dochodzą do niego słuchy o Annie, Annie Karlov. Duchu, który jak głosi napis na okładce " może zatrzymać oddech w gardłach żyjących". Cas przeprowadza się do miasteczka w którym straszy Anna we krwi, jak nazywają ją mieszkańcy. Już pierwszego dnia trafia do jej domu, z którego jeszcze nikomu nie udało się wydostać. Jakie jest jego zdziwienie kiedy duch dziewczyny daruje mu życie. Wkrótce chłopak odkrywa całą prawdę o życiu Anny. Zarówno tym przed śmiercią jak i po...
 
Pierwsze co przychodzi mi na myśl po jej przeczytaniu to to, że spodziewałam się po tej książce czegoś zupełnie innego. Nastawiałam się na prawdziwy horror z krwi i kości, a otrzymałam kolejny banalny paranormal romance. Chciałam chociaż przez moment się pobać. Niestety na tym polu autorka się nie popisała...
 
Bohaterowie są świetnie wykreowani. Mi najbardziej przypadła do gustu postać Anny, która jest bardziej sympatyczna niż przerażająca. Sam główny bohater także pozytywnie mnie zaskoczył. Choć nie przepadam za książkami pisanymi z perspektywy męskiej postaci, tutaj bardzo mi się to podobało. Nie było szablonowe, czyli takie jak u większość paranormali w których historia opowiadana jest przez postać żeńską.
 
Sama fabuła jest świetna. Nie spotkałam się z wieloma książkami o duchach. Właściwie to chyba pierwsza książka o zjawach jaką miałam okazję czytać. Czytanie jej jest jak wkroczenie w grząskie bagna. Wciąga cholernie, tak mocno, że nie można się oderwać. Jej lektura zajęła mi jeden dzień. Nie jest to książka genialna, jednak dzień spędzony na czytaniu "Anny..." mogę zaliczyć do całkiem udanych.
 
Ochów i achów się nie spodziewajcie. "Anna we krwi" to książka o której pewnie za parę miesięcy pamiętać nie będę. Okładka jest cudowna, fabuła dość ciekawa, a zakończenie zaskakujące. Ale to niestety nie wystarczyło abym poczuła się w pełni usatysfakcjonowana.
 
Tytuł oryginału: Anna dressed in blood
Autor: Kendare Blake
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 320
Moja ocena: 4-/6
 

 "Annę we krwi" oraz wiele, wiele innych książek możecie nabyć w:
 
 
Blueberry
 
 

niedziela, 14 października 2012

Poprzez gondolę do XV wiecznej Wenecji...

 
Włochy nigdy nie były miejscem, które chciałabym odwiedzić. Odkąd sięgam pamięcią ten kraj wydawał mi się strasznie przeciętny. Owszem Koloseum bym odwiedziła, owszem za kuchnią włoską przepadam, ale niestety nic nie zmienia faku, że to państwo samo w sobie mnie nie intryguje. I tak było do momentu w którym skończyłam czytać "Magiczną gondolę" i jednocześnie zakochałam się w Wenecji...
 
Niemiecka nastolatka imieniem Anna spędza wakacje w Wenecji w towarzystwie swoich rodziców.  Podczas przechadzki po mieście ze swym znajomym dziewczyna zachodzi do sklepu z maskami, który prowadzi osobliwa staruszka. Anna kupuje tam piękną maskę kota, przedmiot, którego znaczenia dziewczyna nawet sobie nie wyobraża. Chwilę później Anna dostrzega dziwne zjawisko, a mianowicie czerwoną gondolę. Zgodnie z zarządzeniem wszystkie gondole powinny być czarne, dlaczego ta jedna jest czerwona? To nie koniec niezwykłych zdarzeń. W ciągu parady historycznych łodzi zwanej w Wenecji regata storica, Anna wpada do kanału. Jej wybawcą jest młody, przystojny Włoch, którego dziewczyna spotkała już wcześniej. Jakiego szoku doznaje dziewczyna, gdy zamiast przemoczona do suchej nitki na brzegu kanału, budzi się całkiem naga, w Wenecji roku 1499. Jaką rolę odegrała w tym wszystkim maska kota? Na czym polega misja Anny? Kim jest tajemniczy młodzieniec? Kiedy i czy w ogóle dziewczyna wróci do swoich czasów?
 
Gdy tylko dostrzegłam "Magiczną gondolę" w jesiennych  zapowiedziach zakochałam się. Dosłownie. Zakochałam się w okładce, w tytule, w tej niesamowicie tajemniczej fabule (jakie rymy :). Krótko mówiąc we wszystkim bez wyjątku. W dzień premiery poleciałam jak głupia do najbliższego empiku i kupiłam. W domu siedziałam z nią na kolanach, podziwiałam, przyglądałam się i wąchałam, jednocześnie myśląc: To będzie kawał dobrej lektury. I w rzeczy samej miałam rację.
 
Pierwsze co mnie zachwyciło to klimat Wenecji XV wieku. Dzięki niemu sama czułam się jak renesansowa dama w pięknej sukni w drodze na przyjęcie w palazzo. Jednak stopniowo poznając wady życia w tamtych czasach, odechciewało mi się pomieszkiwania w piętnastym wieku.
 
Narracja jest pierwszoosobowa, wydarzenia przedstawione w książce postrzegamy oczyma Anny.  Jednocześnie lepiej poznajemy główną bohaterkę, która nawiasem mówiąc, od razu trafiła na listę mych ulubionych książkowych postaci żeńskich. Wiele osób zauważyło w niej podobieństwo do Gwen z Trylogii Czasu, ja nie będę oryginalna, mi także Anna strasznie przypominała wyżej wspomnianą postać. Reszta bohaterów drugoplanowych jest świetna, każda postać jest niepowtarzalna i jedyna w swoim rodzaju. Czarne charaktery także mogę z czystym sumieniem pochwalić.
 
No i oczywiście podróże w czasie! Autorka miała świetny pomysł. Maska kota, wpływ księżyca, podróżnicy podzieleni na: strażników, posłańców oraz obrońców, blokada(to jest genialne!). Naprawdę oryginalnie, ale jednak wolę ten typ podróży w czasie, gdzie bohaterowie nie tkwią przez cały czas w jednym miejscu, w tym samym roku, a podróżują z epoki na epokę.
 
Oczywiście nie ma książek idealnych, każda ma jakieś minusy, a i tutaj nie obyło się bez choć jednego.
Uwaga, uwaga przedstawiam państwu największą porażkę całej książki czyli wątek romantyczny. A było to tak: Anna widziała Sebastiana(tego przystojnego Włocha, co ją uratował) jakieś trzy razy, rozmawiała może dwa (i były to rozmowy głównie na temat: kiedy Anna wróci do domu?), ale za czwartym razem oboje wyznają sobie miłość. Ni z tego, ni z owego. Jak dla mnie kompletna porażka, bo mając dwa tak ciekawe charaktery autorka mogła się odrobinkę postarać i stworzyć wątek miłosny, który w pełni zaspokoiłby romantyczne dusze.
 
Tak jak jestem zakochana w Trylogii Czasu, "Cieniach na księżycu" tak i tutaj, jestem zakochana w "Magicznej gondoli". Bo opowieści Poza Czasem mają coś w sobie, coś co za każdym razem potrafi zaskoczyć, potrafi sprawić, że gdy raz wejdzie się w ten magiczny świat, nigdy nie będzie  się miało ochoty z niego wychodzić...
 
Tytuł oryginału: Zeitenzauber: Die magische Gondel
Autor: Eva Voller
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 464
Moja ocena: 6-/6
 
 
Blueberry
 
 

niedziela, 7 października 2012

Keep calm and have a (blog) birthday!+ konkurs

 
Dokładnie rok temu, siódmego października założyłam swojego bloga. Skąd w ogóle wzięłam pomysł na założenie takowego? Dzięki Mery, to ona pokazała mi swojego bloga i przedstawiła wszystkie zalety jego prowadzenia. Od dziecka kocham czytać, dlatego nie zastanawiałam się długo i tak oto powstał "Once upon a time". Dziś nie mogę sobie przypomnieć jak wyglądało moje życie przed jego założeniem. Dzięki niemu poznałam kilka świetnych osób, zapoznałam się z klasyką, zmieniłam swoje gusta czytelnicze, przeczytałam (dzięki wam blogerom), wiele genialnych książek, do których będę wracać jeszcze wiele razy. Mogłabym jeszcze tak wymieniać :) I właśnie z tej okazji pragnę podziękować Wam wszystkim z całego serca, za komentarze, za lekturę tych moich wypocin, a przede wszystkim za to, że wciąż jesteście i będziecie dla mnie wsparciem oraz inspiracją.
 
Oczywiście nie może zabraknąć urodzinowego konkursu :)
 
NAGRODY:
 
 
REGULAMIN
1. Ja jestem organizatorką konkursu, a nagrody pochodzą z mojej prywatnej biblioteczki.
2. W komentarzu należy odpowiedzieć na zadanie konkursowe oraz podać swój e-mail.
3. Na swoim własnym blogu (jeśli się go posiada oczywiście) trzeba wstawić banerek konkursowy.
4. W konkursie mogą brać udział wszyscy bez wyjątku, mieszkający na terenie Polski.
5. Każdy może zgłosić się tylko raz!
6. Konkurs trwa od 7.10 do 1.11
7. Można zgłosić się po obie książki jakie są do wyboru.
 
Banerek, bardzo profesjonalny, bo zrobiony w paintcie, ale ja jeśli chodzi o grafikę komputerową jestem kompletna noga :)
 
 
A zwycięzcę bądź zwycięzców wybiorę z pomocą zadania konkursowego, które brzmi:
 

Jaka jest Twoja ulubiona epoka i dlaczego?

 
Odpowiedź nie musi być wyczerpująca, wystarczy w kilku zdaniach wyjaśnić dlaczego np. epoka wiktoriańskiej Anglii to wasza ulubiona.
 
A ja idę z "Magiczną gondolą" świętować blogowe urodzinki :)
 
 
Blueberry