niedziela, 28 lipca 2013

I postanowienie wakacyjne szlag trafił...STOS

Postanowienie dotyczące niekupowania książek do końca wakacji rzecz jasna. Nie udało się, po raz kolejny z resztą, ale co tam ważne, że gęba mi się śmieje za każdym razem jak na ten stos patrzę :)



 
Stojące od lewej:
1. "Piąta aleja, piąta rano" Sam Wasson- Upolowana w Biedronce za całe 9,99, grzechem byłoby nie kupić, zwłaszcza, że wielbię "Śniadanie u Tiffany'ego
2. "Intruz" Stephanie Meyer- Co prawda wersja kieszonkowa, ale nie mogłam się powstrzymać podczas zakupów w Lidlu i zobaczeniu ceny: 10,99
 
Środek od dołu:
3. "Nawałnica mieczy. Stal i śnieg" George R. R Martin- Prezent od mamy :)
4. "Sekret Julii" Tahereh Mafi- Boska kontynuacja, na dniach recenzja
5. "Podwieczność" Brodi Ashton- Książka na którą mocno się napaliłam, a która okazała się być dość przeciętną lekturą. Jakby co chętnie ją wymienię!
6. "Poradnik pozytywnego myślenia" Matthew Quick- Sama się sobie dziwię, ale film bardziej przypadł mi do gustu...
7. "Wielki Gatsby" Francis Scott Fitzgerald-Miałam iść na film, ale wolałam kupić książkę, co było dobrą decyzją, bo zrobiła na mnie spore wrażenie.
8. "Lunch w Paryżu" Elizabeth Bard- Wymiana na lc za "Odmieńca", który swoją drogą był tragiczny.
 
I perełka stosu czyli "Listy" Tolkiena dorwane w Matrasie za 28zł! Najlepsza inwestycja ostatnich miesięcy :D
 
A temperatury, szkoda gadać umieram z gorąca...
 
Blueberry
 

niedziela, 21 lipca 2013

Pozory mylą...

No, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że książka, którą kupiłam, bo akurat miałam ochotę coś sobie sprezentować i której lekturę bez końca odkładałam z obawy przed zaśnięciem z nudów, w znany tylko sobie sposób niezmiernie przypadła mi do gustu? Naprawdę, nie pamiętam kiedy ostatnio czytałam coś z takim zapałem. Jako, że ostatnimi czasy miałam naprawdę spory problem ze zmobilizowaniem się i nadrabianiem czytelniczych zaległości( na szczęście już jakiś tydzień temu zażegnałam ten lekki kryzys) tu o dziwo nie mogłam się ani na chwilę od "Pomiędzy światami" oderwać. Podejrzewam, że to przez fabułę. Tutaj podobnie jak w sławnym "7 razy dziś" Lauren Oliver, mamy przedstawioną historię "życia" po śmierci młodej nastolatki. Nie wiem czemu akurat ta tematyka tak silnie na mnie działa, ale podczas czytania obu wymienionych wyżej pozycji nachodziło mnie wiele chwil refleksji, zastanowienia, i wiem, że zabrzmi to okropnie banalnie, ale dopiero "7 razy dziś" uświadomiło mi jak kruche jest ludzkie życie i jak kilka na pozór całkowicie odmiennych sytuacji może zgrabnie połączyć się w całość prowadząc do tragedii...

,,Bang, Bang, Bang… Stoję na pokładzie, bez ruchu, słucham. Może hałas ustał. Bang. Nie. Idę wzdłuż łodzi, trzymając się mocno relingu. Kiedy hałas dobiega z miejsca dokładnie pode mną, patrzę w dół. Przemoczona. Nasiąknięta. Twarzą do dołu. Dziewczyna w wodzie to ja. Jestem martwa...”

Wyobrażasz sobie swoją osiemnastkę? Ja tak, jako niedużą imprezę w gronie najbliższych znajomych. Wyobrażam sobie co zrobię w ten dzień i lista ta jest naprawdę dłuuga. Ale czy wyobrażam sobie, że podczas osiemnastych urodzin obudzę się obok swojego martwego ciała? Nie, tego z pewnością nie ma na mojej liście. Elizabeth Valchar właśnie podczas własnej, niewielkiej, spędzonej w towarzystwie najbliższych przyjaciół osiemnastki, budzi się i z przerażeniem odkrywa, że jest martwa. Dziewczyna jest przerażona i nie może uwierzyć kiedy znajduje swoje utopione ciało. Żeby było jeszcze dziwniej, nagle ukazuje jej się znajomy chłopak-Alex, który niedawno zginął w tajemniczym wypadku samochodowym. Lista pytań ciągnie się w nieskończoność. Dlaczego utknęli pomiędzy światami? Jaki związek mają ze sobą ich morderstwa? Dlaczego Elizabeth nie pamięta kto ją zamordował? Razem powracają do swojej przeszłości obserwując wspomnienia i dostrzegając drobne szczegóły, które mogą pomóc w odnalezieniu odpowiedzi na zadane pytania. Razem obserwują swoich bliskich i przyjaciół oraz odkrywają okropne sekrety, aby wkońcu ułożyć własną historię w przerażającą i tragiczną całość...

Sami widzicie, że fabuła to istny strzał w dziesiątkę. Jest oryginalna, a co ważniejsze zmusza czytelnika do choćby chwili zastanowienia i mimo, że jest to paranormal, to różni się on diametralnie od większości książek tego gatunku. Sama nie mogłam uwierzyć, ponieważ spodziewałam się doświadczyć zgoła odmiennych emocji od tych jakie odczuwałam czytając "Pomiędzy światami". Myślałam, że będzie to zirytowanie i denerowowanie się na główną bohaterkę, a towarzyszyły mi nieustanne podekscytowanie i zaintrygowanie. Cały czas chciałam więcej i więcej. Pragnęłam poznać odpowiedzi na nękające bohaterów pytania. Dlatego czytałam. Czytałam jak szalona nie odrywając się prawie wcale.

Skoro już wspomniałam o bohaterce to sami dobrze wiecie, że główne postaci żeńskie spotykane w paranormalach to głupie, puste dziewczęta pozbawione charakteru. Elizabeth Valchar przeszła wiele w swoim życiu (m.in była świadkiem śmierci swojej matki) i to ukształtowało z niej taką a nie inną osobę. W momencie kiedy ją poznajemy jest rozpieszczoną egoistką, ale stopniowo zagłębiając się w jej historię dziewczyna zyskuje w oczach. Nie zapałałam do niej wielką sympatią, aczkolwiek jej postać na pewno zapamiętam jeszcze przez długi czas. Ale to jednak Richie chyba najmocniej utkwi mi w pamięci. Richie to chłopak Elizabeth, który...sama dokładnie nie wiem jak go opisać. Jego po prostu musicie poznać sami :)

Autorka zgrabnie połączyła wszystkie fakty w całość. Wspaniale przemyślała wszystkie wydarzenia, opisując je nadzwyczaj sprawnie i przejrzyście. Sekrety, które wychodziły na jaw oraz rozwiązanie tajemnicy morderstwa zaskoczyły mnie niezmiernie. Są takie książki, których zakończenie zapominam niemalże od razu, w tym wypadku jestem jednak pewna, że jeszcze przez długi okres będę wspominać finał tej powieści.

"Pomiędzy światami" mnie oczarowało. Nietuzinkowi bohaterowie oraz ulubiona tematyka całkowicie podbiła moje serce. Co więcej, książka ta obudziła we mnie na nowo chęć czytania :) Dlatego polecam. Gorąco polecam i teraz już dostrzegam jak bardzo pozory mogą mylić, bo kiedy z góry spisujemy książkę na straty i spodziewamy się banalnej historii, lektura ta może nas zachwycić, zaskoczyć, uraczyć momentem refleksji i zastanowienia się co tak naprawdę jest w życiu ważne, jak wielki wpływ na nasze życie mają osoby którymi się otaczamy i te zwykłe codzienne sytuacje, zrządzenia losu czy zwykłe przypadki. Ja wciąż wspominam, powracam do fragmentów, zachęcam i polecam. A czy Wy się skusicie?

Blueberry






sobota, 13 lipca 2013

Ciao, ciao, ciao Siciliano


 
A dziś zapraszam Was na Sycylię. Przyjemną wyspę pełną niezwykle przyjaznych ludzi oraz oczywiście pysznego jedzenia( ach, te makarony...)
 
Szczerze mówiąc Sycylia nie wywarła na mnie większego wrażenia. Jest ładnie, ale nie przepięknie. I ten brud. Niech mi tylko ktoś powie, że Polacy to brudasy! No syf niesamowity, czegoś takiego to ja jeszcze nie widziałam i mam nadzieję, że oglądać już więcej nie będę musiała. A jak oni jeżdżą! Toż to zawału można dostać. Szaleni Włosi. Normalnie życie na krawędzi...
Ale było naprawdę fajnie. Wyjazd się udał. Wszyscy strzaskani na brąz, a więc zadowoleni :) Choć raczej tam już nie wrócę, miło będzie powspominać te upały i krystalicznie czyste morze.
 







          
            
 





 Etna

 
 
 
 
 
 
 
 
Blueberry
 
 
 
 
 
 
 

piątek, 5 lipca 2013

Nevermore czyli nigdy więcej...

Jestem. Wypoczęta, strzaskana na heban i pełna pozytywnej energii. Tyle, że znowu wyjeżdżam. Tym razem do babci. Wracam w środę, może czwartek. Sama jeszcze dokładnie nie wiem. Tymczasem zostawiam Was ponownie z krótkim tekstem, (bo nie mam teraz głowy, aby wysilić się na coś porządnego) w którym trochę sobie ponarzekam(tak, tak znowu :) Lecę się pakować.


Co mnie podkusiło? Chyba ten Poe tak mnie zaintrygował. Ale zaraz, zaraz. Przecież obiecałam sobie, że unikać będę tych banalnych, szablonowych paranormali. No cóż ten nie był wcale taki banalny...
 
Nevermore: Kruk - Kelly CreaghVaren jest zbuntowanym odludkiem, znajdującym się na marginesie szkolnego społeczeństwa. Isobel to piękna czirliderka, która może pochwalić się popularnością oraz nienaganną reputacją. Co sprawiło, że te dwie całkowicie różne osobowości, w duchu gardzące sobą nawzajem postanowiły nawiązać bliższą znajomość? Otóż projekt na literaturę do którego zostali losowo przydzieleni. Jednemu i drugiemu nie uśmiecha się perspektywa spędzania wspólnie czasu po szkole, ale gdy dochodzi do spotkania na osobności, niechęć Isobel przekształca się w zaintrygowanie. Tylko, że chłopak skrywa mroczną tajemnicę(i nie, nie jest wampirem, wilkołakiem czy innym wynaturzeniem). Razem wkraczają w niebezpieczny i tajemniczy świat, w którym tak naprawdę nigdy nie wiesz co jest jawą, a co snem...
Na początku szczerze mówiąc podobało mi się. Wciągnęłam się od pierwszych stron i mimo, że szału nie było, narzekać też (chyba) nie mogłam. No dobra mogłam. I nawet narzekałam. Ale to wszystko przez tego mrocznego chłopaka skrywającego tajemnicę oraz piękną, popularną blondynkę, których to połączył szkolny projekt, który następnie zamienia się w coś więcej. Ale ten Poe...No czy to nie brzmi kusząco?
Autorka miała naprawdę dobry pomysł na książkę. Tu muszę przyznać, że choć te postaci takie nijakie, to sama fabuła jest niezła. Gorzej z wykonaniem. Pod koniec lektury gubiłam się już kto jest kim, co to za tajemnicze postaci i skąd one się tu nagle wzięły. Podobało mi się wplatanie twórczości i życiorysu Poego, ale akurat tego nigdy za dużo i autorka mogła się na ten temat rozpisać jeszcze bardziej, jeszcze bardziej powiązać to z fabułą. 
Wspomniałam już, że bohaterowie beznadziejni?  Szczególnie ta Isobel. Ona mnie doprowadzała do szewskiej pasji! Varen całkiem, całkiem, aczkolwiek nic specjalnego. Reszta raczej nie zasługuje na większą uwagę.
Końcówka tej powieści była dla mnie istną masakrą, męczyłam się i zmuszałam do lektury. W którymś momencie nie wytrzymałam i odłożyłam, ale, że zawsze muszę skończyć to co zaczęłam to dokończyłam. Zmęczona i zirytowana, ale zadowolona, że wytrzymałam, odłożyłam ją na półkę myśląć: nevermore...
 
Blueberry
 
 

poniedziałek, 1 lipca 2013

Kroniki Obdarzonych przeniesione na ekrany czyli Blueberry jęczy i narzeka

reż. Richard LaGravenese
Film oparty na pierwszej części powieści Kami Garcii i Margaret Stohl. 16-letni Ethan Wate poznaje tajemniczą Lenę Duchannes. Chłopak szybko odkrywa, że dziewczyna nie jest typową nastolatką.
 
Ech, te ekranizacje. Nigdy nie jest tak jak być powinno. A to aktorzy nie pasujący do roli, a to pozbycie się ważnych scen czy nawet bohaterów(no to jest już szczyt!), innymi słowy zawsze znajdzie się jakiś powód do narzekania. Oglądając zwiastun nastawiałam się na naprawdę niezły film, zwłaszcza, że grają w nim znani i poważani aktorzy jak Jeremy Irons, czy Emma Thompson. Taak, znowu te moje zakładanie i znowu jest na zupełnie na odwrót...
Gdy przedwczoraj zasiadłam do obejrzenia "Pięknych Istot" miałam świetny nastrój, który zmieniał się wraz z trwaniem filmu. Zakończenie popsuło mi humor doszczętnie. Cały film był... dziwny? Nie mam pojęcia czy to odpowiednie słowo, ale na razie nic innego nie przychodzi mi na myśl.
 
Pisałam już wcześniej, że Ethana w książce nie polubiłam. Skoro tam go nie polubiłam to tutaj nie mogłam na niego nawet patrzeć, zwłaszcza, że wybrali aktora, którego wygląd nie do końca cieszy oko. Nie mogę się przyczepić za to do Ironsa(btw. co on tam w ogóle robi???), Emmy Rossum, Violi Davis oraz Alice Englert, którzy wczuli się w swoje postaci bardzo umiejętnie. Pochwalić należy także Emmę Thompson, która po raz kolejny udowadnia, że jest niezłą aktorką. Ogólnie poza tym całym Ethanem od siedmiu boleści, aktorsko jest w porządku. Podobnie wyobrażałam sobie wszystkich tych bohaterów, dlatego jestem zadowolona, może nie w pełni, ale akurat pod tym względem nie jest tak źle jak mogłoby się wydawać.
 
Sam film jest nudny i męczący. Jego oglądanie nie sprawiło mi żadnej przyjemności. Tylko się zdenerwowałam, zmęczyłam i nieźle wynudziłam. Kiedy nadszedł moment zwątpienia: "Dobra, wyłączam tę szmirę", zacisnęłam zęby i postanowiłam, że wytrwam do końca. Wytrwałam. Jest źle. Może nawet beznadziejnie. Tak, beznadziejnie to dobre słowo. Efekty są kiczowate i tandetne(no może jest jedna scena, która została całkiem nieźle przeniesiona na ekran, ale poza tym śmiać mi się chciało z tych tragicznych piorunów)
Ja nie wiem jak można w filmie o tytule "Piękne Istoty" tak mało wspomnieć o tych właśnie Pięknych Istotach?! Twórcy najwyraźniej postanowili darować sobie ten jakże niepotrzebny wątek...
Fabuła jest przeiwdywalna. Strasznie. Nawet Ci co nie czytali, zapewne mniej więcej w połowie filmu albo nawet i wcześniej domyślili się jak to się wszystko skończy.
Zakończenie różni się od tego w książce. Jest gorsze. Nie było w nim nic co sprawiło, że podekscytowana czekam na kontynuację.
W książce wątek romantyczny był delikatny i w odpowiednich proporcjach w stosunku do akcji. W filmie wątek romantyczny jest irytujący, drażni niemożliwie i jest wszędzie tam gdzie być go nie powinno, przez co myślałam, że tam nie wyrobię i aż musiałam kawy sobie zaparzyć, żeby nie paść z nudów.
 
"Piękne Istoty" to perfekcyjny przykład tego jak przenosić książki na ekrany się nie powinno. Dłuży się niemiłosiernie i w sumie tylko Irons i Thompson ratują sytuację. Dobry zwiastun zapowiada film, który pozostaje mi włożyć do szufladki z etykietką: DNO I WODOROSTY. Odradzam, odradzam, odradzam. Chyba, że macie zaburzenia snu albo cierpicie na bezsenność. Możecie mi wierzyć, że oczy zaczną Wam się kleić momentalnie.
 
 
Blueberry