sobota, 26 października 2013

Gdzie jestem jak mnie nie ma...

Czasu brak. Zupełny czasu brak. Konkursy, nauka. Odezwę się po wszystkich tych szkolnych etapach. Trzymajcie kciuki!

Blueberry

niedziela, 6 października 2013

Gdzie byłam jak mnie nie było...

Pora się tłumaczyć. Zrobiłam sobie miesięczny urlop, bo po prostu miałam na to ochotę. Nie potrafiłam zmusić się do pisania, czytania Waszych postów, a co dopiero mówić o odwiedzaniu i zostawianiu komentarzy. Ale już jestem i tym razem nie pozwolę sobie na kolejną aż tak długą przerwę, bo co tu dużo mówić-stęskniłam się :)

No dobra, ale gdzie ja w końcu byłam jak mnie nie było?

Untitled1. W Londynie. Razem z Sarą, czyli Małą księżniczką, chciałam przypomnieć sobie beztroskie lata dzieciństwa i w sumie udało się, ale to nie to samo co "Dzieci z Bullerbyn" czy "Ania z Zielonego Wzgórza"...

2. W Nowym Jorku razem z Clary, Jace'm i Simonem. No dobra najpierw był Nowy Jork, potem przenieśliśmy się do Idrisu, a ja się bezgranicznie w tej serii zakochałam!

4. Razem z Genowefą Trombke wpadałam "na obiadki".

3. W szkole. Słuchając o jakże pasjonujących alkanach, funkcjach, figurach podobnych czy schematach obwodów elektrycznych.

4. Na blogach śniadaniowych. TO już naprawdę jest uzależnienie :)

5. Na podwórku, bez końca spacerując i podziwiając piękną, złotą jesień.

Sezon na herbatę (w moim przypadku rozpoczyna się on dopiero jesienią i pijam ją wyłącznie jesienią i zimą) czas zacząć! Sezon na koc i kominek też. Uwielbiam jesień, w sumie to nie rozumiem jak kiedyś mogłam jej nie lubić...

Untitled

Od dzisiaj postaram się regularnie publikować posty i odwiedzać Wasze blogi, bo co tu dużo mówić-mam spore zaległości...

sobota, 31 sierpnia 2013

Ta ostatnia niedziela...

i will miss summer | via Tumblr

Jutro. Ostatni dzień wakacji. Szczerze mówiąc nie kryję podekscytowania na myśl o nowym roku szkolnym. Ale dziś postanowiłam podsumować te dwa miesiące wolności. Sama nie wiem czemu, bo przeważnie wzdragam się na samą myśl o podsumowaniach.

No więc w wakacje tego roku Blueberry:
  • odwiedziła wyspę zwaną Sycylia i podczas pobytu tam zatęskniła za Chorwacją
  • nadrobiła sporo zaległości czytelniczych niekiedy sprzed ponad (o zgrozo) roku!
  • w porównaniu do lat poprzednich nabyła naprawdę znikomą ilość książek
  • 6 razy wybrała się do kina, w tym dwa na "Miasto kości"(drugi raz, bo Mery) bijąc tym samym rekord z poprzedniego roku
  • osiągnęła cel postawiony sobie rok temu, ale to już te bardziej prywatne sprawy...
  • kolejny raz odwiedziła Trójmiasto znowu zakochując się w Gdańsku
  • odnalazła nową pasję-gotowanie! To jest to! I pomyśleć, że kiedyś tego nienawidziła.
  • uzależniła się od sportu
  • nie dotrzymała większości postanowień wakacyjnych
  • na 2 dni przygarnęła Mery, a na 3 tygodnie siostrę z Belgii
  • zaczęła oglądać setki seriali najczęściej kończąc na pierwszym odcinku
  • wstawała bladym świtem, aby nie marnować dnia
  • poznała naprawdę świetnych ludzi, którzy pomogli jej w momencie załamania
  • nie mogła uwierzyć jak ten czas szybko leci
Książkowo przedstawia się to mniej więcej tak:

W wakacje przeczytałam 21 książek. Ogólnie rzecz biorąc jestem zadowolona, ponieważ większość z nich to pozycje, które zalegały na mojej półce od miesięcy.
Bezapelacyjnie najlepszymi z nich były: "Mechaniczny anioł" oraz "Mechaniczny książę" Cassandry Clare, natomiast za najgorszą wakacyjną lekturę uważam: "Mroczny dar" Kat Falls.

Matko ile to filmów przez te wakacje miałam obejrzeć, a... wyszło jak zwykle. Z serialami tak samo. Ale mimo wszystko:
  •  dzięki Mery odnalazłam naprawdę świetny zapełniacz czasu, a mianowicie serial "Sherlock", szkoda, że dopiero pod koniec wakacji :/
  • tylko utwierdziłam się w przekonaniu jak beznadziejne zrobiło się Pretty Little Liars
  • zakochałam się w Jamiem Campbell Bowerze
  • próbowałam,( taak to dobre słowo) zacząć oglądać następujące seriale: "Once upon a time"(wytrzymałam pięć minut), "New Girl"(jeden odcinek), "Camelot"(także jeden odcinek) oraz "The Lying Game"(uwaga tu aż 10 odcinków!)
  • odświeżyłam sobie większość starych filmów z Melem Gibsonem, które uwielbiam
  • jak już wcześniej wspomniałam dużo razy odwiedziłam kino
  • nie obyło się też bez filmowych rozczarowań, mam tu na myśli głównie drugą część Percy'ego Jacksona
Co do filmów to by było na tyle...

A tak poza tym to odnalazłam kolejną strefę blogosfery, a mianowicie blogi zwane "śniadaniowcami" od których też jestem uzależniona, ale dzięki nim jem teraz pyszne, zdrowe śniadania i nie wyobrażam sobie rozpoczęcia dnia od czegoś tak przyziemnego jak kanapki czy płatki. Dziewczyny, które je prowadzą to naprawdę inspirujące osoby!

Tegoroczne wakacje uważam za udane. Bawiłam się świetnie, a zleciały momentalnie. I w sumie to chce mi się iść do szkoły :D Nie przeraża mnie wizja egzaminów, rozstania z klasą, wyboru liceum. Jest dobrze. Będzie dobrze.

hello, autumn | via Tumblr

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Podobało się, oj podobało


Jakie są ostatnio najbardziej gorące dwa słowa w książkowej blogosferze? Tak, zgadliście "Miasto kości". I nawet ja nie mogłam ukryć podekscytowania związanego z premierą ekranizacji pierwszej części Darów Anioła. Pisząc "nawet", mam na myśli to, że szczerze mówiąc książka "Miasto kości" mnie nie zachwyciła, ale patrząc z perspektywy czasu, dopiero teraz czuję, że mogłabym w pełni docenić tę powieść(co jest z tym selkarem? Ile można czekać?) Tak więc drugie podejście będzie i podejrzewam, że skończy się niemałą obsesją dokładnie jak w przypadku Diabelskich maszyn :)

Ale zaraz, zaraz dziś o ekranizacji mowa. Naprawdę niezłej ekranizacji. Czyli jednak się da. Da się zrobić dobry film na podstawie książki. Kiedy po obejrzeniu drugiej części "Percy'ego Jacksona" stwierdziłam, że książek broń Boże nie powinno się przenosić na ekrany "Miasto kości" uświadomiło mi, że czasami jednak warto. Warto, żeby takie niespełna rozumu osoby jak ja mogły się teraz pozachwycać. Uwierzcie mi, nie jest łatwo w tym momencie obiektywnie ocenić ten film, ponieważ czuję, że dalej jestem pod jego wpływem, ale postaram się w mniej lub bardziej chaotyczny sposób przybliżyć Wam mój punkt widzenia.

Na początku był zwiastun. Niezły zwiastun. Obejrzałam z ciekawości, bo po przeczytaniu książki niespecjalnie ciągnęło mnie do kolejnych części, a co dopiero mówić o filmie. No, ale obejrzałam raz, drugi, trzeci. Spodobał mi się. I wtedy się zaczęło. Wyczekiwanie. Nawet sięgnęłam po kontynuację, wolę nie mówić z jakim skutkiem, no ale jednak próbowałam. I tak sobie czekałam. Cierpliwie. Na tydzień przed premierą już miałam rezerwację, na kilka dni przed gadałam już chyba tylko o tym(młodszy brat dostawał szału), a w czwartek chodziłam z zegarkiem w ręku i odmierzałam czas do 18:15.

Koniec reklam. Gasną światła. I zaczyna się. Już sam początek wygląda obiecująco. Potem jest już tylko lepiej. Mówcie co chcecie, ale mi się baaardzo podobało. Może to dlatego, że już za bardzo nie pamiętam książki i szczerze mówiąc nie potrafiłam dostrzec tych wszystkich nieścisłości.

Lilly collins | via TumblrNie rozumiem także narzekania na dobór obsady. Jak na mój gust aktorzy zostali świetnie dobrani, tylko o Banie miałam zupełnie inne wyobrażenie :D Ale z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że Jamie Campbell Bower, Lily Collins oraz Robert Sheehan spisali się na medal. A już zwłaszcza Jamie <3 Ten głos!!!

Efekty specjalne robią wrażenie. Nie dostrzega się tutaj takiej sztuczności jak na przykład w przypadku Percy'ego Jacksona gdzie efekty wprost wołają o pomstę do nieba. Sceny walk i akcji wyglądają świetnie. Instytut-obłędny!

Wiem, że nie ma co porównywać filmu do książki. Ba, chyba nawet grzechem byłoby porównać. Ale podobał mi się. Podobał mi się Jamie, podobał mi się soundtrack, podobał mi się klimat. Nawet się pośmiałam trochę. Jest dobrze. Zastanawiam się czy nie pójść raz jeszcze, ale prawdopodobnie sobie daruję i poczekam aż wyjdzie na DVD. Tymczasem lepiej zapoznam się z całą serią.
Ale widzicie? Można zrobić dobrą ekranizację? Można. I Bogu dzięki nie wyszło z tego nic zmierzchopodobnego, czego wszyscy się tak obawiali.



Jestem od tego uzależniona <3


--------------------------------------------------------------------
 
A wiecie kto dziś odwiedza Blueberry? Mery! W końcu! Nie mogę się doczekać :D

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Dary, Darami, ale Diabelskie Maszyny-to jest to!


Nie podobały mi się Dary Anioła. Tak.... możecie mnie teraz ukamienować...
No dobra, Miasto Kości wcale nie było takie złe, ale ta kontynuacja, masakra, ledwo przebrnęłam. Uwierzcie mi, długo zastanawiałam się co jest ze mną nie tak.
"Mechaniczny anioł" oraz "Mechaniczny książę" zakupione pod wpływem opinii zachwyconych blogerów szyderczo uśmiechały się do mnie z półki, a ja patrząc na te ich perfidne miny myślałam: za jakie grzechy mam się męczyć po raz kolejny...
I tak sobie leżały, leżały, leżały. A ja skutecznie je ignorowałam, (ba nawet miałam je opylić na allegro). Ale przyszły wakacje. A w wakacje nadrabiamy zaległości. No i tak jakoś samo wyszło, że nagle "Mechaniczny anioł" znalazł się na mojej nocnej półce. No i...przeczytałam. Przeczytałam, a przy okazji się zakochałam. Tylko czemu? Dlaczego spodobała mi się seria tej samej autorki, o tym samym temacie z niemal identycznymi bohaterami jak w przypadku Darów Anioła? Myślałam, myślałam i wymyśliłam! A oto wnioski
-Akcja rozgrywa się w wiktoriańskiej Anglii, a ten kto tu regularnie zagląda, wie, że więcej mi do szczęścia nie potrzeba jak tylko wiktoriańskiej Anglii
-Will! Czy muszę dodawać coś więcej? No dobra, w Darach Anioła jest Jace, ale ja zdecydowanie jestem TEAM Will <3
-Lepsiejsza główna bohaterka. Clary Fray momentami doprowadzała mnie do szału, a Tessa Gray...także, ale rzadziej :D
-Klimat powieści najzwyczajniej w świecie mnie urzekł. Sama fabuła wydała mi się ciekawsza, a wydarzenia i wartka akcja sprawiły, że czytałam jak opętana.
-O mały włos, a zapomniałabym o...Londynie! Nie ten brzydki, nudny Nowy Jork. Tylko tajemniczy i jedyny w swoim rodzaju Londyn.

Tylko te polskie okładki. No błagam...

„Czasami jest dużo sensu w nonsensie, jeśli zechce się go poszukać.”

Ale dla jasności. To nie jest tak, że Dary Anioła nie podbały mi się tak wcale, wcale. Owszem, nie przypadły mi do gustu jakoś szczególnie, ale na film czekam z niecierpliwością(już parę dni temu zrobiłam rezerwację). I UWAGA zamówiłam dziś sobie "Miasto kości", bo coś czuję, że przez rok mogły mi się zmienić gusta ;) Także ten, tego no... będzie drugie podejście. A teraz zmykam z "Mechaniczną księżniczką" na taras, bo pogoda iście angielska i coś czuję, że dzięki niej jeszcze bardziej wczuję się w historię brytyjskich Nocnych Łowców.

O wiele lepiej pisać mi takie krótkie przemyślenia na temat książek, dlatego przez jakiś czas zamiast typowych recenzji będą pojawiać się właśnie takie mini opinie.
 
Blueberry



piątek, 9 sierpnia 2013

Kinowy lipiec czyli...

Na co Blueberry wybrała się do kina w minionym miesiącu.

"Jeździec znikąd" reż. Gore Verbinski
Oczywiście najważniejszym, lipcowym filmowym priorytetem był "Jeździec znikąd". Nie muszę chyba tłumaczyć dlaczego, ale skoro już ten temat rozpoczęłam, to odpowiedź brzmi: bo Depp i Bonham Carter czyli dwa najulubieńsze nazwiska. Sam film z początku mnie nie urzekł. Nie było w nim nic specjalnego i o zgrozo gdzieś mniej więcej w połowie zaczęły mi się kleić oczy...Ale patrząc z perspektywy czasu doszłam do wniosku, że tak naprawdę film był całkiem dobry, muzyka świetna(bo Zimmer) i naprawdę nieźle ubawiłam się na końcówce. A Depp? Depp jak Depp, tylko, że rzeczywiście w tej charakteryzacji strasznie przypominał Jacka Sparrowa, a i gra aktorska niemalże identyczna. Z bólem stwierdzam, że czuję niedosyt, bo tej Heleny jakoś mało, (a szkoda, bo jak zwykle świetnie zagrała) i niestety muszę przyznać rację tym co twierdzili, że "Jeździec znikąd" to odgrzewany kotlet, aczkolwiek nie żałuję, ponieważ nie zawiodłam się ani na muzyce, ani na fabule.
7/10



"Wolverine" reż. James Mangold
Sama się jeszcze zastanawiam, dlaczego zmarnowałam całe 16zł na ten film. Przecież ja nawet nie lubię tych całych X-menów. W sumie miałyśmy z siostrą ochotę pójść do kina, a że nic lepszego nie grali, wybrałyśmy chyba najlepszą możliwą opcję, co nie do końca okazało się prawdą. W przypadku "Jeźdźca znikąd", dopiero po jakimś czasie doceniłam ten film i dostrzegłam wszystkie jego zalety, tu niestety jest na odwrót, gdyż po wyjściu z kina nie miałam żadnego zdania o tym filmie, a teraz z czystym sumieniem stwierdzam, że jest beznadziejny. Nudny to po pierwsze, przewidywalny po drugie, a po trzecie nie było w nim nic co wzbudziłoby we mnie jakiekolwiek emocje. Jedyny plus? Bajeczna Japonia.
2/10
 
  
"Iluzja" reż. Louis Leterrier
Iluzja kusiła mnie już od dawna. Niebanalna fabuła i całkiem pozytywne opinie sprawiły, że miałam ogromną ochotę wybrać się na ten film. Na szczęście nie zawiodłam się. Spędziłam naprawdę przyjemne (prawie) dwie godziny oglądając "Iluzję" z wypiekami na twarzy i szeroko otwartymi oczami. Aktorsko jest naprawdę dobrze, Morgan Freeman jak zwykle wymiata. Zakończenie zaskoczyło nawet mnie, a musicie uwierzyć mi na słowo, że jestem mistrzem w przewidywaniu zakończeń :) I co z tego, że film naciągany, skoro akcja jest wartka, a efekty robią wrażenie. "Iluzja" jest swego rodzaju bajką, ale o to w tym wszystkim właśnie chodzi. Mi się podobało i z ogromną przyjemnością obejrzę ten film po raz kolejny kiedy tylko wyjdzie na DVD.
8/10


To przyznawać się, kto już odlicza dni do Miasta Kości i Percy'ego Jacksona?

piątek, 2 sierpnia 2013

BOSKA kontynuacja...

Pamiętam jak rok temu podczas wygrzewania się na plaży w Chorwacji pochłaniałam "Dotyk Julii". Pamiętam jak poleciałam w dniu premiery do księgarni, aby zachwycać się okładką. Pamiętam, że styl autorki wywarł na mnie niesamowite wrażenie, ale pamiętam też, że książka jako tako niespecjalnie przypadła mi do gustu. Nie było w niej nic specjalnego, a zakończenie zaskoczyło mnie, ale raczej w ten negatywny sposób. I teraz, prawie rok później czytam "Sekret Julii". Już nie w Chorwacji, a w  swoim ogródkowym azylu. I muszę Wam powiedzić, że jestem zachwycona...

Po udanej ucieczce z Komitetu Odnowy Julia oraz jej ukochany Adam trafiają do Punktu Omega, miejsca w którym osoby posiadające specjalny dar mogą go rozwijać i uczyć się jak nad nim panować. To idealne i jedyne miejsce, które może zapewnić bohaterom tymczasowe bezpieczeństwo. Zdeterminowany Warner uparcie podąża śladem uciekinierów, a na jaw wychodzą szokujące fakty, które burzą dotychczasowy spokój w związku Adama oraz Julii. Wydawać by się mogło, że już gorzej być nie może, jednak czas wojny zbliża się nieuchronnie, a życie Julii wywraca się do góry nogami i to za sprawą osoby, którą do tej pory darzyła czystą nienawiścią.

Zmieniła się ta nasza Julka. Muszę to na samym wstępie zaznaczyć. Owszem, niekiedy wciąż doprowadzała mnie do szewskiej pasji, ale już nie tak często jak w "Dotyku". Ale co tam pisać o tej Julii, trzeba pisać o Warnerze! Tylko co, bo szczerze mówiąc słów mi brak...Ale muszę napisać, że jest boski, że jest go w "Sekrecie Julii" całkiem sporo, że kilka razy czytałam pewne fragmenty z nim w roli głównej(ci co czytali na pewno sami wiedzą które :) i, że śnił mi się po nocach(możecie wierzyć lub nie). A Adam jest mdły i nudny. Amen.

A na potwierdzenie boskości Warnera macie tu cytacik:

„- Chcę być tym przyjacielem, w którym się beznadziejnie zakochasz. Tym, którego weźmiesz w ramiona i do swojego łóżka, i do osobistego świata w swojej głowie. Takim przyjacielem chcę być - mówi. - Takim, który zapamięta rzeczy, które mówisz, i kształt twoich ust, kiedy je mówisz. Chcę znać każdą krzywiznę, każdy pieg, każde drżenie twojego ciała, Julio [...] Chcę wiedzieć, gdzie cię dotykać - mówi...”

Autorka po raz kolejny zachwyciła mnie swoimi metaforami, porównaniami i epitetami. Uwielbiam ją za styl, którym zachwycam się wraz z lekturą każdego zdania.
"Sekret Julii" czyta się momentalnie, a za sprawą ciekawej i niebanalnej narracji głównej bohaterki jest to lektura nad wyraz przyjemna. Ja nie mogłam się oderwać, chciałam jak najszybciej poznać zakończenie tej historii, a jednocześnie ostrożnie analizowałam słowo po słowie, starając się jak najbardziej wczuć się w sytuację głównej bohaterki.
Moje ulubione, przekreślone zdania także się pojawiały :)

Fabuła kontynuacji "Dotyku Julii" jest o wiele ciekawsza i lepiej dopracowana od tej w pierwszej części. Akcja gna jak szalona, dlatego czytelnik nie ma żadnego problemu z wciągnięciem się w tę niesamowitą opowieść. Sekret goni sekret. Utajone fakty w końcu dojrzały światło dzienne, by raz na zawsze zmienić całe życie bohaterów. Autorka zaskakiwała na każdym kroku, a ja wciąż chciałam więcej i więcej.  Jest to na pewno jedna z lepszych książek jakie miałam okazje w tym roku czytać.

Urzeczona "Sekretem Julii" z niecierpliwością wyczekuję kolejnej części. A tymczasem mogę przecież wracać do fragmentów. Chociaż jak trochę potęsknię za Warnerem to ponowne spotkanie z nim wzbudzi we mnie pewnie jeszcze więcej emocji...
No dobra. Odwyk od Warnera!  Tylko czy wytrzymam...
Ci co pierwszą część czytali niech jak najprędzej lecą po drugą, a Ci którzy "Dotyku Julii" nie czytali, niech pomęczą się trochę z pierwszą częścią, bo druga wynagradza wszystkie te nerwy towarzyszące pierwszemu spotkaniu z główną bohaterką.

Dziś krótko i naprędce napisane, bo na weekend wyjeżdżam na wieś. Ciekawe czy u dziadka są już maliny...

Blueberry




niedziela, 28 lipca 2013

I postanowienie wakacyjne szlag trafił...STOS

Postanowienie dotyczące niekupowania książek do końca wakacji rzecz jasna. Nie udało się, po raz kolejny z resztą, ale co tam ważne, że gęba mi się śmieje za każdym razem jak na ten stos patrzę :)



 
Stojące od lewej:
1. "Piąta aleja, piąta rano" Sam Wasson- Upolowana w Biedronce za całe 9,99, grzechem byłoby nie kupić, zwłaszcza, że wielbię "Śniadanie u Tiffany'ego
2. "Intruz" Stephanie Meyer- Co prawda wersja kieszonkowa, ale nie mogłam się powstrzymać podczas zakupów w Lidlu i zobaczeniu ceny: 10,99
 
Środek od dołu:
3. "Nawałnica mieczy. Stal i śnieg" George R. R Martin- Prezent od mamy :)
4. "Sekret Julii" Tahereh Mafi- Boska kontynuacja, na dniach recenzja
5. "Podwieczność" Brodi Ashton- Książka na którą mocno się napaliłam, a która okazała się być dość przeciętną lekturą. Jakby co chętnie ją wymienię!
6. "Poradnik pozytywnego myślenia" Matthew Quick- Sama się sobie dziwię, ale film bardziej przypadł mi do gustu...
7. "Wielki Gatsby" Francis Scott Fitzgerald-Miałam iść na film, ale wolałam kupić książkę, co było dobrą decyzją, bo zrobiła na mnie spore wrażenie.
8. "Lunch w Paryżu" Elizabeth Bard- Wymiana na lc za "Odmieńca", który swoją drogą był tragiczny.
 
I perełka stosu czyli "Listy" Tolkiena dorwane w Matrasie za 28zł! Najlepsza inwestycja ostatnich miesięcy :D
 
A temperatury, szkoda gadać umieram z gorąca...
 
Blueberry
 

niedziela, 21 lipca 2013

Pozory mylą...

No, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że książka, którą kupiłam, bo akurat miałam ochotę coś sobie sprezentować i której lekturę bez końca odkładałam z obawy przed zaśnięciem z nudów, w znany tylko sobie sposób niezmiernie przypadła mi do gustu? Naprawdę, nie pamiętam kiedy ostatnio czytałam coś z takim zapałem. Jako, że ostatnimi czasy miałam naprawdę spory problem ze zmobilizowaniem się i nadrabianiem czytelniczych zaległości( na szczęście już jakiś tydzień temu zażegnałam ten lekki kryzys) tu o dziwo nie mogłam się ani na chwilę od "Pomiędzy światami" oderwać. Podejrzewam, że to przez fabułę. Tutaj podobnie jak w sławnym "7 razy dziś" Lauren Oliver, mamy przedstawioną historię "życia" po śmierci młodej nastolatki. Nie wiem czemu akurat ta tematyka tak silnie na mnie działa, ale podczas czytania obu wymienionych wyżej pozycji nachodziło mnie wiele chwil refleksji, zastanowienia, i wiem, że zabrzmi to okropnie banalnie, ale dopiero "7 razy dziś" uświadomiło mi jak kruche jest ludzkie życie i jak kilka na pozór całkowicie odmiennych sytuacji może zgrabnie połączyć się w całość prowadząc do tragedii...

,,Bang, Bang, Bang… Stoję na pokładzie, bez ruchu, słucham. Może hałas ustał. Bang. Nie. Idę wzdłuż łodzi, trzymając się mocno relingu. Kiedy hałas dobiega z miejsca dokładnie pode mną, patrzę w dół. Przemoczona. Nasiąknięta. Twarzą do dołu. Dziewczyna w wodzie to ja. Jestem martwa...”

Wyobrażasz sobie swoją osiemnastkę? Ja tak, jako niedużą imprezę w gronie najbliższych znajomych. Wyobrażam sobie co zrobię w ten dzień i lista ta jest naprawdę dłuuga. Ale czy wyobrażam sobie, że podczas osiemnastych urodzin obudzę się obok swojego martwego ciała? Nie, tego z pewnością nie ma na mojej liście. Elizabeth Valchar właśnie podczas własnej, niewielkiej, spędzonej w towarzystwie najbliższych przyjaciół osiemnastki, budzi się i z przerażeniem odkrywa, że jest martwa. Dziewczyna jest przerażona i nie może uwierzyć kiedy znajduje swoje utopione ciało. Żeby było jeszcze dziwniej, nagle ukazuje jej się znajomy chłopak-Alex, który niedawno zginął w tajemniczym wypadku samochodowym. Lista pytań ciągnie się w nieskończoność. Dlaczego utknęli pomiędzy światami? Jaki związek mają ze sobą ich morderstwa? Dlaczego Elizabeth nie pamięta kto ją zamordował? Razem powracają do swojej przeszłości obserwując wspomnienia i dostrzegając drobne szczegóły, które mogą pomóc w odnalezieniu odpowiedzi na zadane pytania. Razem obserwują swoich bliskich i przyjaciół oraz odkrywają okropne sekrety, aby wkońcu ułożyć własną historię w przerażającą i tragiczną całość...

Sami widzicie, że fabuła to istny strzał w dziesiątkę. Jest oryginalna, a co ważniejsze zmusza czytelnika do choćby chwili zastanowienia i mimo, że jest to paranormal, to różni się on diametralnie od większości książek tego gatunku. Sama nie mogłam uwierzyć, ponieważ spodziewałam się doświadczyć zgoła odmiennych emocji od tych jakie odczuwałam czytając "Pomiędzy światami". Myślałam, że będzie to zirytowanie i denerowowanie się na główną bohaterkę, a towarzyszyły mi nieustanne podekscytowanie i zaintrygowanie. Cały czas chciałam więcej i więcej. Pragnęłam poznać odpowiedzi na nękające bohaterów pytania. Dlatego czytałam. Czytałam jak szalona nie odrywając się prawie wcale.

Skoro już wspomniałam o bohaterce to sami dobrze wiecie, że główne postaci żeńskie spotykane w paranormalach to głupie, puste dziewczęta pozbawione charakteru. Elizabeth Valchar przeszła wiele w swoim życiu (m.in była świadkiem śmierci swojej matki) i to ukształtowało z niej taką a nie inną osobę. W momencie kiedy ją poznajemy jest rozpieszczoną egoistką, ale stopniowo zagłębiając się w jej historię dziewczyna zyskuje w oczach. Nie zapałałam do niej wielką sympatią, aczkolwiek jej postać na pewno zapamiętam jeszcze przez długi czas. Ale to jednak Richie chyba najmocniej utkwi mi w pamięci. Richie to chłopak Elizabeth, który...sama dokładnie nie wiem jak go opisać. Jego po prostu musicie poznać sami :)

Autorka zgrabnie połączyła wszystkie fakty w całość. Wspaniale przemyślała wszystkie wydarzenia, opisując je nadzwyczaj sprawnie i przejrzyście. Sekrety, które wychodziły na jaw oraz rozwiązanie tajemnicy morderstwa zaskoczyły mnie niezmiernie. Są takie książki, których zakończenie zapominam niemalże od razu, w tym wypadku jestem jednak pewna, że jeszcze przez długi okres będę wspominać finał tej powieści.

"Pomiędzy światami" mnie oczarowało. Nietuzinkowi bohaterowie oraz ulubiona tematyka całkowicie podbiła moje serce. Co więcej, książka ta obudziła we mnie na nowo chęć czytania :) Dlatego polecam. Gorąco polecam i teraz już dostrzegam jak bardzo pozory mogą mylić, bo kiedy z góry spisujemy książkę na straty i spodziewamy się banalnej historii, lektura ta może nas zachwycić, zaskoczyć, uraczyć momentem refleksji i zastanowienia się co tak naprawdę jest w życiu ważne, jak wielki wpływ na nasze życie mają osoby którymi się otaczamy i te zwykłe codzienne sytuacje, zrządzenia losu czy zwykłe przypadki. Ja wciąż wspominam, powracam do fragmentów, zachęcam i polecam. A czy Wy się skusicie?

Blueberry






sobota, 13 lipca 2013

Ciao, ciao, ciao Siciliano


 
A dziś zapraszam Was na Sycylię. Przyjemną wyspę pełną niezwykle przyjaznych ludzi oraz oczywiście pysznego jedzenia( ach, te makarony...)
 
Szczerze mówiąc Sycylia nie wywarła na mnie większego wrażenia. Jest ładnie, ale nie przepięknie. I ten brud. Niech mi tylko ktoś powie, że Polacy to brudasy! No syf niesamowity, czegoś takiego to ja jeszcze nie widziałam i mam nadzieję, że oglądać już więcej nie będę musiała. A jak oni jeżdżą! Toż to zawału można dostać. Szaleni Włosi. Normalnie życie na krawędzi...
Ale było naprawdę fajnie. Wyjazd się udał. Wszyscy strzaskani na brąz, a więc zadowoleni :) Choć raczej tam już nie wrócę, miło będzie powspominać te upały i krystalicznie czyste morze.
 







          
            
 





 Etna

 
 
 
 
 
 
 
 
Blueberry
 
 
 
 
 
 
 

piątek, 5 lipca 2013

Nevermore czyli nigdy więcej...

Jestem. Wypoczęta, strzaskana na heban i pełna pozytywnej energii. Tyle, że znowu wyjeżdżam. Tym razem do babci. Wracam w środę, może czwartek. Sama jeszcze dokładnie nie wiem. Tymczasem zostawiam Was ponownie z krótkim tekstem, (bo nie mam teraz głowy, aby wysilić się na coś porządnego) w którym trochę sobie ponarzekam(tak, tak znowu :) Lecę się pakować.


Co mnie podkusiło? Chyba ten Poe tak mnie zaintrygował. Ale zaraz, zaraz. Przecież obiecałam sobie, że unikać będę tych banalnych, szablonowych paranormali. No cóż ten nie był wcale taki banalny...
 
Nevermore: Kruk - Kelly CreaghVaren jest zbuntowanym odludkiem, znajdującym się na marginesie szkolnego społeczeństwa. Isobel to piękna czirliderka, która może pochwalić się popularnością oraz nienaganną reputacją. Co sprawiło, że te dwie całkowicie różne osobowości, w duchu gardzące sobą nawzajem postanowiły nawiązać bliższą znajomość? Otóż projekt na literaturę do którego zostali losowo przydzieleni. Jednemu i drugiemu nie uśmiecha się perspektywa spędzania wspólnie czasu po szkole, ale gdy dochodzi do spotkania na osobności, niechęć Isobel przekształca się w zaintrygowanie. Tylko, że chłopak skrywa mroczną tajemnicę(i nie, nie jest wampirem, wilkołakiem czy innym wynaturzeniem). Razem wkraczają w niebezpieczny i tajemniczy świat, w którym tak naprawdę nigdy nie wiesz co jest jawą, a co snem...
Na początku szczerze mówiąc podobało mi się. Wciągnęłam się od pierwszych stron i mimo, że szału nie było, narzekać też (chyba) nie mogłam. No dobra mogłam. I nawet narzekałam. Ale to wszystko przez tego mrocznego chłopaka skrywającego tajemnicę oraz piękną, popularną blondynkę, których to połączył szkolny projekt, który następnie zamienia się w coś więcej. Ale ten Poe...No czy to nie brzmi kusząco?
Autorka miała naprawdę dobry pomysł na książkę. Tu muszę przyznać, że choć te postaci takie nijakie, to sama fabuła jest niezła. Gorzej z wykonaniem. Pod koniec lektury gubiłam się już kto jest kim, co to za tajemnicze postaci i skąd one się tu nagle wzięły. Podobało mi się wplatanie twórczości i życiorysu Poego, ale akurat tego nigdy za dużo i autorka mogła się na ten temat rozpisać jeszcze bardziej, jeszcze bardziej powiązać to z fabułą. 
Wspomniałam już, że bohaterowie beznadziejni?  Szczególnie ta Isobel. Ona mnie doprowadzała do szewskiej pasji! Varen całkiem, całkiem, aczkolwiek nic specjalnego. Reszta raczej nie zasługuje na większą uwagę.
Końcówka tej powieści była dla mnie istną masakrą, męczyłam się i zmuszałam do lektury. W którymś momencie nie wytrzymałam i odłożyłam, ale, że zawsze muszę skończyć to co zaczęłam to dokończyłam. Zmęczona i zirytowana, ale zadowolona, że wytrzymałam, odłożyłam ją na półkę myśląć: nevermore...
 
Blueberry
 
 

poniedziałek, 1 lipca 2013

Kroniki Obdarzonych przeniesione na ekrany czyli Blueberry jęczy i narzeka

reż. Richard LaGravenese
Film oparty na pierwszej części powieści Kami Garcii i Margaret Stohl. 16-letni Ethan Wate poznaje tajemniczą Lenę Duchannes. Chłopak szybko odkrywa, że dziewczyna nie jest typową nastolatką.
 
Ech, te ekranizacje. Nigdy nie jest tak jak być powinno. A to aktorzy nie pasujący do roli, a to pozbycie się ważnych scen czy nawet bohaterów(no to jest już szczyt!), innymi słowy zawsze znajdzie się jakiś powód do narzekania. Oglądając zwiastun nastawiałam się na naprawdę niezły film, zwłaszcza, że grają w nim znani i poważani aktorzy jak Jeremy Irons, czy Emma Thompson. Taak, znowu te moje zakładanie i znowu jest na zupełnie na odwrót...
Gdy przedwczoraj zasiadłam do obejrzenia "Pięknych Istot" miałam świetny nastrój, który zmieniał się wraz z trwaniem filmu. Zakończenie popsuło mi humor doszczętnie. Cały film był... dziwny? Nie mam pojęcia czy to odpowiednie słowo, ale na razie nic innego nie przychodzi mi na myśl.
 
Pisałam już wcześniej, że Ethana w książce nie polubiłam. Skoro tam go nie polubiłam to tutaj nie mogłam na niego nawet patrzeć, zwłaszcza, że wybrali aktora, którego wygląd nie do końca cieszy oko. Nie mogę się przyczepić za to do Ironsa(btw. co on tam w ogóle robi???), Emmy Rossum, Violi Davis oraz Alice Englert, którzy wczuli się w swoje postaci bardzo umiejętnie. Pochwalić należy także Emmę Thompson, która po raz kolejny udowadnia, że jest niezłą aktorką. Ogólnie poza tym całym Ethanem od siedmiu boleści, aktorsko jest w porządku. Podobnie wyobrażałam sobie wszystkich tych bohaterów, dlatego jestem zadowolona, może nie w pełni, ale akurat pod tym względem nie jest tak źle jak mogłoby się wydawać.
 
Sam film jest nudny i męczący. Jego oglądanie nie sprawiło mi żadnej przyjemności. Tylko się zdenerwowałam, zmęczyłam i nieźle wynudziłam. Kiedy nadszedł moment zwątpienia: "Dobra, wyłączam tę szmirę", zacisnęłam zęby i postanowiłam, że wytrwam do końca. Wytrwałam. Jest źle. Może nawet beznadziejnie. Tak, beznadziejnie to dobre słowo. Efekty są kiczowate i tandetne(no może jest jedna scena, która została całkiem nieźle przeniesiona na ekran, ale poza tym śmiać mi się chciało z tych tragicznych piorunów)
Ja nie wiem jak można w filmie o tytule "Piękne Istoty" tak mało wspomnieć o tych właśnie Pięknych Istotach?! Twórcy najwyraźniej postanowili darować sobie ten jakże niepotrzebny wątek...
Fabuła jest przeiwdywalna. Strasznie. Nawet Ci co nie czytali, zapewne mniej więcej w połowie filmu albo nawet i wcześniej domyślili się jak to się wszystko skończy.
Zakończenie różni się od tego w książce. Jest gorsze. Nie było w nim nic co sprawiło, że podekscytowana czekam na kontynuację.
W książce wątek romantyczny był delikatny i w odpowiednich proporcjach w stosunku do akcji. W filmie wątek romantyczny jest irytujący, drażni niemożliwie i jest wszędzie tam gdzie być go nie powinno, przez co myślałam, że tam nie wyrobię i aż musiałam kawy sobie zaparzyć, żeby nie paść z nudów.
 
"Piękne Istoty" to perfekcyjny przykład tego jak przenosić książki na ekrany się nie powinno. Dłuży się niemiłosiernie i w sumie tylko Irons i Thompson ratują sytuację. Dobry zwiastun zapowiada film, który pozostaje mi włożyć do szufladki z etykietką: DNO I WODOROSTY. Odradzam, odradzam, odradzam. Chyba, że macie zaburzenia snu albo cierpicie na bezsenność. Możecie mi wierzyć, że oczy zaczną Wam się kleić momentalnie.
 
 
Blueberry
 


wtorek, 25 czerwca 2013

"Piękne Istoty" Kami Garcia, Margaret Stohl

 
Ethan Wate to młody chłopak, który niedawno przeżył śmierć matki i nade wszystko pragnie wyrwać się z Gatlin, niewielkiego, nudnego miasteczka w Południowej Karolinie. Lena Duchannes jest piękną, tajemniczą dziewczyną, która wywołuje nie lada sensację wprowadzając się do Gatlin, a mianowicie do Ravenwood, przerażającej posiadłości równie przerażającego wuja dziewczyny. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że Lena od jakiegoś czasu śni się dla Ethana, i w dziwny sposób potrafi wybić szyby w klasie nie ruszając się z miejsca. Chłopak coraz bardziej zaintrygowany nową uczennicą próbuje się do niej zbliżyć. Nie okazuje się to trudne, ponieważ Lenę i Ethana łączy o wiele więcej niż mogłoby się im wydawać. Jednak prawdziwa natura Leny, jej wielki sekret i szalona rodzina zdecydowanie utrudniają rozwój ich związku. Zbliżają się jej szesnaste urodziny, dzień sądu. Na którą stronę przejdzie? Która strona się o nią upomni? Światło czy Ciemność? Słońce czy Księżyc...?
 
Zgodnie z zasadą najpierw książka potem film, kupiłam tę powieść, ponieważ bardzo chciałam obejrzeć jej ekranizację(ze względu na Jeremiego Ironsa oraz świetny zwiastun). Poczytałam sobie kilkanaście opinii, skrajnie różnych i miałam dylemat. Warto czy nie warto? Dobra, a co mi szkodzi. Zdecydowałam się. Kupiłam. Jestem zadowolona. Trochę poleżała na półce, ale zmobilizowałam się i sięgnęłam. Czytam, czytam. Kurczę, jest ok. W sumie naprawdę się zdziwiłam, ponieważ ja, jak to ja albo spodziewam się niewiadomo czego, albo najgorszego i tu szczerze mówiąc nastawiałam się na powieść zmierzchopodobną, (którą "Piękne Istoty" są faktycznie, aczkolwiek historia o wiele bardziej pasjonująca) banalną, nudną, męczącą czyli krótko mówiąc dno totalne. A otrzymałam CAŁKIEM przyjemną lekturę, na gorące popołudnie i pełen komarów wieczór.
(Z tym moim zakładaniem to zawsze jest na odwrót!)
 
"Piękne Istoty" już na samym wstępie mnie zaskoczyły, ponieważ narratorem jest tu Ethan, a powinniście wiedzieć, że Blueberry nie lubi, a może raczej nie jest przyzwyczajona do narracji prowadzonej z punktu widzenia mężczyzny. Ze zmarszczonym czołem i grymasem na twarzy czytałam kolejne rozdziały aż w końcu przestałam zwracać uwagę na niekiedy irytujący sposób w jaki główny bohater opowiada o wydarzeniach. Niespecjalnie ten cały Ethan przypadł mi do gustu, Może tylko to, że czyta książki, no bo czy Wy to rozumiecie? Amerykański nastolatek czytający książki?! 
Ale za to Lena oraz jej wuj Macon, zdobyli moją sympatię. Lena jest postacią niby niczym nie różniącą się od innych bohaterek paranormali, a jednak ma w sobie "coś" .  A dzięki temu" czemuś" zdobyła moją sympatię. Macon jest natomiast tajemniczy i intrygujący. Zrobi wszystko dla swojej siostrzenicy. I jakby to powiedział mój kolega: "fajnie czaruje", taa wiem, że to strasznie infantylne :D
Nie da się ukryć, że jestem zafascynowana Ridley. Istotą Ciemności, która Istoty Ciemności wcale nie przypomina, a jednak jest mieszanką cech charakteru do których mam słabość.
 
Historia jest dość ciekawa i oryginalna. Wciąga jak diabli. Obdarzeni to co prawda nic nowego, a jednak to miła odmiana od tych wampirów, wilkołaków czy innych wszelkiej maści mieszańców.
Akcja jest wartka, nie męczy, nie przynudza. Opisy są naprawdę świetne. Przyznam, że przyjemnością było poznawanie mieszkańców Gatlin oraz samego miasteczka.
Dzięki przystępnemu językowi lektura idzie sprawnie i nim się obejrzymy kończymy te ponad pięćset stron.
 
Wątek romantyczny jest subtelny i nie przysłania innych wydarzeń. To właśnie tego najbardziej się obawiałam, jak widać zupełnie niepotrzebnie.
 
Mimo, że "Piękne Istoty" nie są fenomenem czy pozycją wnoszącą coś do naszego życia to uważam, że warto zapoznać się z tą historią. I co z tego, że za miesiąc nie będę kojarzyła kim jest Ethan i jak ta powieść się skończyła. Spędziłam z nią przyjemne, gorące popołudnie podczas którego powinnam być w szkole, a wylądowałam w Gatlin. I szczerze mówiąc nie żałuję, że tam wpadłam, chociażby na ten jeden dzień :) 
 
----------------------------------------------------------------------------------------
 
A teraz lecę się pakować, bo jutro wyjeżdżam(znowu!) na wakacje. Wracam za tydzień, mam nadzieję, że pełna energii i od razu obiecuję fotorelację, bo odwiedzam kolejne przepiękne miejsce jakim jest...(niech to będzie niespodzianka :)
 
A mi po głowie chodzi tylko ta durna piosenka do której nawet przyjemnie mi się dziś prasowało.
 
 
 
Blueberry

środa, 19 czerwca 2013

Robert Downey Jr x3

Dwa tygodnie. Całe dwa tygodnie minęły od ostatniego wpisu. Wstydź się Blueberry, wstydź...
A dziś pozytywnie, bo trzy filmy z panem na którego mogłabym patrzeć bez przerwy. Mam nadzieję, że Johnny Depp nie poczuje się urażony, jeśli powiem, że Downey Jr mu dorównuje :D
 
Iron Man 3 reż. Shane Black
Iron Man 3 (2013)
Tony Stark wyrusza w podróż, by zemścić się na tych,
przez których jego świat legł w gruzach.

Taa, tylko takim opisem uraczył nas filmweb, ale szczerze
 mówiąc jest to właściwie wszystko co na temat fabuły można
powiedzieć, ażeby nie zdradzić niczego więcej. Ja bohaterów
Marvela uwielbiam, Iron Mana to już w ogóle, dlatego trzecia
część filmu o Żelaznym bohaterze była obowiązkową pozycją "must watch". Czy
się podobało? Podobało. I to bardzo.. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że jest to najlepsza część. Tylko ta Gwyneth mi tu jakoś nie bardzo pasowała. Robert idealny, jak zwykle zresztą. Było na co popatrzeć. I pośmiać się było można. Tylko ACDC brakowało, dlatego macie tutaj ode mnie świetny kawałek :D
8/10

 

 
 
Sherlock Holmes reż. Guy Ritchie
 
Najsłynniejszy detektyw Sherlock Holmes z
nieodłącznym przyjacielem dr. Watsonem szukają
sprawcy rytualnych morderstw.
 
Ileż czasu ten film za mną chodził. Ale najpierw chciałam przeczytać jedną z powieści Conan Doyla, a dopiero później obejrzeć ekranizację. I słowa dotrzymałam. Wiele osób narzeka, ale ja żadnych uwag nie mam. Ot taki tam całkiem przyjemny film. Ciekawa fabuła, świetnie rozwiązana zagadka, genialne sceny akcji, świetna muzyka i...Robert, który być może nie jest całkowitym odzwierciedleniem książkowego Holmesa, ale dla mnie jest bezkonkurencyjny. Czy czegoś więcej do szczęścia potrzeba?
7/10
 
 
 
 
 
 
 
Sherlock Holmes. Gra cieni, reż Guy Ritchie
Sherlock Holmes: Gra cieni (2011)Druga odsłona przygód genialnego detektywa Sherlocka Holmesa i jego przyjaciela dra Johna Watsona. Tym razem bohaterowie są na tropie profesora Jamesa Moriarty'ego.

Piszę to z bólem serca, ale nie podobało mi się. Oczywiście poza Robertem, który jak zwykle jest fenomenalny. Fabuła zupełnie nie przypadła mi do gustu. Momentami dłużył się i przynudzał. To nie było to. Męczyłam się podczas oglądania kontynuacji i dokończyłam tylko ze względu na...tak tak wiecie kogo :) Nie polecam. Ja się zawiodłam. Tylko soundtrack genialny. Ennio Morricone wymiata!
4/10

 
 
Ależ gorąco. Tragedia na dworze, ale dzielnie ubezpieczona w wodę z lodem idę czytać. Już tylko kilka dni...
 
Blueberry

 
 

środa, 5 czerwca 2013

Indie, mitologia, tygrysy-Mówi Wam to coś?

Zaczęło się niewinnie. Pojawiło się kilka zapowiedzi, przeczytało się kilka recenzji, a gdy podczas wizyty w empiku wciąż czułam, że przepiękny biały tygrys wbija we mnie swe magnetyczne ślepia, nie mogłam się powstrzymać. Rok temu, w długi majowy weekend w niecałe cztery godziny pochłonęłam pierwszą część. Byłam zachwycona. Cudowna mitologia indyjska i niezwykłe przygody, oraz nie oszukujmy się, wspaniały Ren, podbiły moje serce. I co z tego, że główna bohaterka odrobinę irytująca, a autorka dopiero "uczy się" pisać. Ja naprawdę, ale to naprawdę zakochałam się w tej może i banalnej, ale i magicznej historii o braciach tygrysach. Często wracałam do fragmentów. Często nieumyślnie i bezmyślnie gapiłam się w oczy tygrysa na okładce, myśląc o niebieskich migdałach, snując fantazje na temat mitycznych Indii. Należy też dodać, że wielokrotnie zastanawiałam się co jest ze mną nie tak, że ja tak się nad "Klątwą tygrysa" rozpływam, kiedy inni krytykują, narzekają :)



I wtedy pojawił się ON. Intrygujący, czarny tygrys o złotym spojrzeniu. Co prawda, to jednak biały będzie zawsze tym jedynym, aczkolwiek nie zmienia to faktu, że w dzień premiery z wywalonym jęzorem poleciałam do najbliższej księgarni. Przed rozpoczęciem lektury, książkę dokładnie obwąchałam i nie wiem czy to moja wyobraźnia płatała mi figle, ale "Klątwa tygrysa. Wyzwanie" pachniała bananami i, i...sama nie wiem czym jeszcze, ale był to taki egzotyczny zapach. Historia równie egzotyczna. Niepozorny i przyjemny początek przeszedł w barwną opowieść, która to kończy się poniekąd tragicznie, a jeśli dla kogoś nie była to tragedia to może lepiej napisać, że "Wyzwanie" skończyło się smutno. Smutno, tragicznie i za szybko. Ale finał drugiej części "Klątwy tygrysa" obiecywał wspaniałą kontynuację.
 I wtedy pojawiły się One...




Colleen Houck - Klątwa tygrysa. Wyprawa / Colleen Houck - Tiger's VoyagePowinniście wiedzieć, że niczego więcej do szczęścia Blueberry nie potrzeba, jak smoków. Czytam o smokach i jestem przeszczęśliwa. Tak więc kiedy zobaczyłam okładkę trzeciej części "Klątwy tygrysa" to było spełnienie marzeń. Autorka doskonale wie co tygryski lubią najbardziej, najpierw magiczne tygrysy, a teraz jeszcze smoki! Ale mimo całego entuzjazmu związanego z wyżej wspomnianymi bestiami, za "Wyprawę" przez dłuższy czas zabrać się nie mogłam. Kiedy się w końcu zmotywowałam, po raz kolejny zostałam uraczona prawdziwą ucztą doznań. Smoki nie zawiodły ba, nawet miałam nie lada uciechę z poznawania ich nieraz złośliwych i sprytnych poczynań. I znowu fenomenalne zakończenie! Tylko ta Kelsey...






I gdy miało się wypełnić "Przeznaczenie" poczułam ogromny smutek. Wiem, że czeka nas jeszcze kolejna część, ale dla mnie to jest TO zakończenie. Idealne, przemyślane, perfekcyjne, wzruszające. Autorka przechodzi samą siebie. Starałam się choć na moment zapomnieć, że nie będzie już więcej tygrysów, irytujących głównych bohaterek, i zadań wyznaczonych przez boginię Durgę. Bawiłam się świetnie. Pani Coleen Houck w końcu pisze tak jak na pisarkę przystało i czaruje barwną opowieścią o miłości i poświęceniu. Feniks na okładce cieszy oko, a wnętrze (tym razem już nie pachnące) to kawał naprawdę dobrej historii. I ta mitologia indyjska! Grecka powinna czuć się już zazdrosna, bo Blueberry ma w planie dobrze się poznać z tą indyjską :)






Krótko podsumowując "Klątwa tygrysa" to jedna z moich ulubionych serii. Wiem, że większość osób zraziła się po wielu negatywnych recenzjach, ale magia i mistycyzm obecny w tej powieści jest nie do opisania! I Ren <3 Cudowny Ren i trochę mniej wspaniały, (ale jednak wciąż) Kishan. Doprowadzająca do szewskiej pasji Kelsey także ma swój urok, a przynajmniej mi udało się go z czasem odkryć.

Do was należy decyzja czy wyruszycie do Indii na magiczną podróż, czy też raczej odpuścicie sobie lekturę tej lekkiej, łatwej i przyjemnej serii, pełnej miłości i przygód. Ja tam jestem zakochana :)











sobota, 25 maja 2013

Koniec nieróbstwa czyli wspomnienia ze słonecznej Hiszpanii...

Zanim przejdziecie do oglądania zdjęć polecam te dwie piosenki, które osobiście uwielbiam oraz, które są baaardzo adekwatne do tematu dzisiejszego postu :)




W Barcelonie byłam nie po raz pierwszy, jednak zwiedzałam ją niemniej zachwycona niż poprzednim razem. W tym roku postanowiliśmy także wypożyczyć samochód i zjechać do Valencii. I tu, i tu było cudownie. Gdyby nie nieoczekiwany obrót wydarzeń, wyjazd byłby genialny, ale życie jest brutalne. Mimo wszystko, kocham Hiszpanię :D


Najpierw zdjęcia ze słynącej z pomarańczy Valencii


 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
I Barcelona, zaczynam od meczu i mimo, że to nie był mój "pierwszy raz" na Camp Nou, to emocje równie ogromne :D
 
 
 
 
Kto czytał Zafona wie co to za tramwaj :)
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
Jak na razie tyle, ale Barcelona pojawi się jeszcze w którymś z następnych postów, ponieważ mam jeszcze dużo, dużo zdjęć z tego przepięknego miasta, którymi zamierzam się z Wami podzielić!
 
Wracam już na dobre i nie zamierzam robić sobie więcej, żadnych przerw. Tylko ta wiadomość, że niby od lipca ma zniknąć możliwość obserwacji blogów :(
 
Blueberry