sobota, 23 lutego 2013

"Królestwo cieni" Celine Kiernan

 
Pamiętacie jak niedawno zachwalałam "Zatruty Tron"? Dzisiaj pozachwycam się także kontynuacją trylogii, która od pierwszych stron zdobyła moje serce. Zauważyłam, że ostatnio czytam same dobre powieści i ani widu, ani słychu tych mniej pozytywnych opinii z czego powinnam się właściwie tylko cieszyć. No, ale nie będę odbiegać od tematu, dlatego nie przedłużając...
 
Wynter bijąc się z myślami w końcu postanowiła opuścić ciężko chorego ojca i wyruszyć na poszukiwanie zbuntowanego następcy tronu-Alberona. Gdy samotnie podróżuje przez niebezpieczne lasy ku swemu zdziwieniu natrafia na najbliższych przyjaciół-Raziego i Christophera, którzy rzekomo oddzielnie opuścili królestwo. Celem trójki przyjaciół jest odnalezienie Alberona, odkrycie jego zamiarów oraz przemówienie mu do rozsądku. Jednak na ich drodze stanie wiele niebezpiecznych przeszkód. Aby w jednym kawałku dotrzeć do zbuntowanego księcia bohaterowie przyłączają się do tajemniczych Merronów, których zamiary budzą wątpliwości...

 
 
Pani Kiernan znowu zabiera nas w podróż do magicznego średniowiecza w którym ja się na zabój zakochałam. Jej pióro potrafi cudownie przekazać całą atmosferę miejsca w którym akurat znajdują się bohaterowie. Klimat powieści jest naprawdę niepowtarzalny i niezwykły! 
 
Podczas gdy lektura "Zatrutego tronu" szła mi dość opornie, to "Królestwo cieni" przeczytałam błyskawicznie! Akcja w przeciwieństwie do tej w pierwszej części jest wartka, a rozgrywające się wydarzenia nie pozwalają nawet na minutę oderwać się od lektury. Lądujemy w odległej krainie i pozostaje nam tylko marzyć o tym aby pozostać w niej jak najdłużej...
 
Bohaterowie to zdecydowanie najmocniejszy punkt powieści. Christopher jest Boski, przez duże B! Jego zachowanie, charakter, wygląd (choć wygląd pozostaje kwestią sporną, gdyż każdy zapewne wyobraża go sobie zupełnie inaczej)! Christpher Garron po prostu skradł moje serce i to po raz drugi! Cieszę się niezmiernie iż będę miała jeszcze okazję do kolejnego spotkania z nim i poznania go jeszcze bliżej. Sama główna bohaterka już tak wspaniała nie jest, niemniej jednak nie mam jej też nic do zarzucenia, ot taka tam przeciętna postać...
Merroni czyli tajemniczy lud z Północy niezmiernie mnie zaintrygował. Z wypiekami na twarzy poznawałam ich obyczaje i język. Szczególnie jedna, dość mocna scena wywołała we mnie wściekłość, ale i ciekawość zarazem.
 
Niestety w tej części nie znalazłam odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie czym jest i do czego służy tajemnicza krwawa maszyna zaprojektowana przez Lorcana, ojca Wynter. Może to i dobrze, ponieważ dzięki temu mam jeszcze większą ochotę na zwieńczenie trylogii i wprost nie mogę doczekać się chwili aż "Zbuntowany książę" wpadnie w moje zachłanne łapki!
 
"Królestwo cieni" jest zdecydowanie jeszcze lepsze niż "Zatruty tron". Poznajemy kolejne tajemnice bohaterów, mamy coraz więcej pytań, a wydarzenia zaskakują na każdym kroku. Świat wykreowany przez autorkę zachwyca nawet najdrobniejszymi detalami, a magiczny klimat sprawia, że czułam się jakbym naprawdę uczestniczyła w przygodach głównych bohaterów. No i Christopher! Ależ ja zazdroszczę tej Wynter...
Tak więc czytać! Czytać, bo jest to naprawdę piękna opowieść, do której można wracać często i zawsze zachwycać się tak samo.
Czytać marsz!
 
Za możliwość poznania dalszych losów bohaterów "Zatrutego tronu" serdecznie dziękuję:
 
 
------------------------------------------------------------
Właśnie zabrałam się za "Ostatnią spowiedź" i jestem już mniej więcej w połowie, wciąż wiedząc na czym polega cały fenomen tej powieści...No, ale może zaraz akcja się rozkręci. Oby...
 
Tata zaraził mnie tą piosenką.
 
Blueberry

piątek, 15 lutego 2013

Do you hear the people sing...

 
reż. Tom Hooper
 
Adaptacja powieści Victora Hugo. Były więzień Jean Valjean dzięki pomocy biskupa zdobywa pozycję i zaczyna pomagać biednym i uciśnionym. Wciąż jednak prześladuje go inspektor Javert.
 
Ja wiem, że krótką notkę na temat "Nędzników" już dodałam, ale cały czas mam wrażenie, że nie do końca wyraziłam w niej swoje odczucia co do tego filmu. W końcu muszę gdzieś przelać swoje emocje, bo eksploduję z tych wrażeń! Dlatego z góry przepraszam za nadmiar słów: nadzwyczajny, genialny, wspaniały, cudowny, nieziemski :)
 
Jak już wcześniej pisałam, sama nie wiem dlaczego tak mocno ciągnęło mnie do obejrzenia "Les miserables". Może to dlatego, że uwielbiam musicale i filmy kostiumowe, a może obsada, (szczególnie Anne Hathaway i Amanda Seyfried), tak bardzo zachęciła mnie do obejrzenia tego filmu... W tym momencie nie jest to dla mnie istotne, cieszę się tylko, że w ogóle zdecydowałam się na wydanie tych 20 zł, a przy okazji zaciągnęłam dwie sceptycznie nastawione koleżanki z którymi,( a przynajmniej z jedną z nich) mogę się teraz razem pozachwycać :)
 
Pierwsza scena, a może raczej muzyka z tej sceny dosłownie wbiła mnie w fotel. Potem to już po prostu siedziałam jak zaczarowana i tylko przyjaciółka od czasu do czasu wyrywała mnie z transu komentując akcję. Wiem, że wiele osób skarży się na śpiewane kwestie, ale halo! To w końcu musical i jak patrzę na opinie innych ludzi na filmwebie typu: za dużo śpiewania, po co tyle głupich piosenek, czułam się jakbym oglądała "High school musical"(dosłownie coś takiego widziałam!), to dosłownie szlag mnie trafia i mam ochotę coś komuś zrobić. Mi śpiewanie nie przeszkadzało wcale, a wręcz przeciwnie-sprawiało przyjemność, było inne, oryginalne.
 
Nie ukrywam, że to chyba jednak aktorzy sprawili, że wybrałam się na ten film. Anne Hathaway z pewnością zasługuje na Oscara, dlatego trzymam za nią kciuki! Nie wiedziałam, że śpiewa AŻ tak dobrze. Legendarne "I dreamed a dream" w jej wykonaniu jest po prostu epickie! Nie rozumiem wszystkich zarzutów dotyczących Russela Crowa, który zaskoczył mnie bardzo pozytywnie, facet ma naprawdę mocny głos! I ja chyba jestem jakaś ślepa, albo głupia no sama nie wiem, ale wszyscy tak skarżą się na Amandę Seyfried, którą ja osobiście uwielbiam. Jest prześliczna i ma cudowny głos. No ja nie wiem co jest ze mną nie tak, ale dla mnie sprawdziła się idealnie w roli Cosette. Oczywiście nie mogłabym nie wspomnieć o ulubionej Helenie Bonham Carter, która z Sachą Baronem Cohenem stworzyła genialny duet! Ich wykonanie "Master of the house" jest prześmieszne! Ogółem mówiąc, każde ich pojawienie się wywołuje na twarzy ogromniasty uśmiech :D Najmłodsi aktorzy grający małą Cosette oraz Gavroche'a sprawili się na medal i ode mnie mają co najmniej po dwa Oscary na głowę.
 
Nie spodziewałam się, że aż tak przeżyję ten film. Podczas kilku scen miałam łzy w oczach, ale widziałam, że Kinga(Santana) mnie obserwuje, a ja krępuję się płakać przy ludziach, dlatego musiałam się powstrzymywać(za to wypłakałam się później w domu oglądając najlepsze momenty). Nawet słuchając ścieżki dźwiękowej przy niektórych piosenkach dostaję jakichś dziwnych napadów histerii(?) Coś dziwnego się ze mną stało, bo od obejrzenia "Les miserables" zrobiłam się jakaś romantyczna...wzbraniam się przed tym jak mogę, ale cóż poradzić :/ Wątek miłosny, a może lepiej nazwę ten wątek trójkątem-Marius, Eponine, Cosette podbił moje serce. Wystarczy tylko, że włączę "Little fall of rain" i od razu się rozklejam. "On my own" wyłam przez całe Walentynki (jako, że piosenka ta jest znana również pod nazwą: "anthem of forever alone" :), a "In my life/Heart full of love" słucham przy prawie każdej możliwej okazji. Nie zmienia to jednak faktu, że moje serce bezsprzecznie zdobyły: "One day more", "Red and black" oraz kultowe "Do you hear the people sing". Grzechem jest, że na soundtracku zabrakło właśnie "Do you hear the people sing", a w ogóle ta ścieżka dźwiękowa jest jakaś niedopracowana, tylu wspaniałych piosenek na niej nie umieszczono :/
 
Ja naprawdę się zakochałam! Po uszy! Wpadłam jak śliwka w kompot! Ale po prostu jeszcze żadnego filmu nie przeżyłam tak mocno. Każda scena była na swój sposób magiczna, a każda piosenka sprawiała, że miałam ciary na plecach. Coś czuję, że jeszcze dłuuugo będę się tym filmem zachwycała i ta fascynacja tak szybko mi nie przejdzie. Oby...
 
 Epicko odrabia się przy tym lekcje ;)
 
 
 
A tu jest polskie wykonanie "One day more", które swoją drogą bardzo mi się podoba :D
 
No to tyle. W końcu gdzieś przelałam te emocje, ale coś czuję, że jeszcze przez długi czas będę Was męczyć muzyką z "Les miserables" :)
 
Blueberry
 
 
 
 



piątek, 8 lutego 2013

All I need is movie and free evening...

reż. Tom Hooper
Adaptacja powieści Victora Hugo. Były więzień Jean Valjean dzięki pomocy biskupa zdobywa pozycję i zaczyna pomagać biednym i uciśnionym. Wciąż jednak prześladuje go inspektor Javert.
Dla "Nędzników" miała być odddzielna notka i myślę, że jednak w swoim czasie się takowa pojawi, ale póki co krótko i na temat. Na film wybrałam się z niewiadomego dla siebie powodu, ale była to genialna decyzja. Mimo, że seans miałam tydzień temu to emocje wciąż nie opadły i dalej jestem tak samo w tej ekranizacji zakochana. Przez dwie i pół godziny miałam ciary na plecach i siedziałam jak zaczarowana. Ogromnie zaskoczył mnie Russel Crowe, który tak naprawdę ma całkiem niezły głos. A myślałam, że się z niego pośmieję :( Wszyscy aktorzy spisali się na medal, a na szczególną pochwałę zasługuje Samantha Barks(Eponine) oraz mały Gavroche. No i oczywiście fenomenalni Helena Bonham Carter i Sacha Baron Cohen, o nich nie można zapomnieć! Na okrągło słucham ścieżki dźwiękowej, a jak nie słucham to śpiewam. Gorąco polecam! A Wy spodziewajcie się jeszcze dłuższej notki na temat Les miz. Ta to tylko taki wstęp ;)
Moja ocena: 10!/10
 
 
 
 Kiedy słucham tej piosenki odrabiając pracę domową czuję się jak rebeliantka XD

 
 



 

reż. Joe Wright

Ekranizacja powieści Lwa Tołstoja. Historia tragicznej miłości Anny Kareniny i Aleksego Wrońskiego.
 
Na "Annę Kareninę" miałam się wybrać wraz z mamą już w dniu premiery, ale nasłuchałam się wieelu negatywnych opinii i postanowiłam sobie darować.Poczekałam aż ekranizacja powieści Tołstoja znajdzie się w internecie.  Obejrzałam w ferie, a fragmenty włączam sobie regularnie. I mówcie co chcecie, ale ja tam tego kościotrupa,( mowa tu o Keirze Knightley) bardzo lubię. Mam do niej sentyment i wprost uwielbiam ją właśnie w filmach kostiumowych. I ja wiem, że Anna nie taka i Wroński nie taki, ale ja naprawdę jestem tym filmem zachwycona! Należy dodać, że została tu zastosowana koncepcja "theatrum mundi" dzięki czemu ekranizacja zyskała w moich oczach jeszcze bardziej. Owszem, brakowało mi przepięknych rosyjskich krajobrazów, ale ten cudowny spektakl zrobił niesamowite wrażenie. I ta muzyka! I kostiumy! Po prostu coś pięknego! Ale przez cały film miałam wrażenie iż rozgrywa się on w Anglii, a nie Rosji. Aktorzy mówią z brytyjskim akcentem i gdyby nie rosyjskie nazwiska, zapomniałabym gdzie tak naprawdę ma miejsce zakazana miłość Anny i Wrońskiego. Zabrakło tego rosyjskiego ducha, niestety...
Moja ocena: 8/10
 
 
 Jestem zakochana w tej melodii!
 
 



 
reż. Quentin Tarantino

W okupowanej przez nazistów Francji oddział złożony z Amerykanów żydowskiego pochodzenia planuje zamach na Hitlera.
Na film namówiła mnie koleżanka, ale miałam go w planach już od dawien dawna, kiedy to moi rodzice się nim zachwycali, a trzeba Wam wiedzieć, że moi rodzice rzadko kiedy chwalą jakikolwiek film. Scenariusz i jego realizacja naprawdę robią wielkie wrażenie. "Bękarty wojny" ogląda się z przyjemnością, każda scena jest po prostu epicka, (zwłaszcza ta końcowa), a aktorzy np. Christopher Waltz czy Michael Fassenbender są fenomenalni w swych rolach! No i Brad Pitt! Mimo, że za nim nie przepadam to w "Bękartach" po prostu wymiatał. Do film na pewno wrócę nie raz, nie dwa, chociażby po to aby posłuchać "amerykanskiego" akcentu Pitta <3
Moja ocena: 8/10
 
 
 
 
 
 
Jedna z lepszych scen!
 
------------------------------------------------------------
 
"Krzyżacy" są POTWORNI. Zabierają cały mój czas! To przez nich nie mogę zabrać się za "Pandemonium" przez co zasługują na wieeelką karę! Nowy odcinku PLL przybywam! Pozdrawiam cieplutko :)
 
Blueberry
 

piątek, 1 lutego 2013

"The poison throne" Celine Kiernan

 
O "Zatrutym tronie" usłyszałam już baardzo dawno temu. Zapisałam sobie tytuł, ale skrawek papieru z nazwą powieści gdzieś przepadł. Odkąd założyłam bloga "Zatruty tron" regularnie gdzieś się pojawiał, gdzieś mignął, gdzieś przemykał, zawsze z pozytywną notą, a ja obiecywałam sobie, że w końcu po niego sięgnę. Minęło duużo czasu i pozostaje mi teraz tylko żałować iż "Zatruty tron" poznałam dopiero teraz...

Razem z Wynter powracamy z długiej oraz dalekiej podróży na Północ. Nareszcie jesteśmy w domu. Ale to już nie jest to samo miejsce, NASZE miejsce. Dlaczego koty tak bezczelnie nas ignorują, duchy zresztą tak samo? O! Jest Razi! Nareszcie jakaś przyjazna twarz! Ale zaraz, zaraz kim jest ten chłopak obok niego? Gdzie jest Alberon? Co tu się dzieje?
W przeciągu kilku dni odkrywamy prawdę. Alberon, syn króla, prawowity następca tronu został oskarżony o zdradę i zniknął. Ciężko w to uwierzyć. To wydaje się być takie nieprawdopodobne! A król! Król kompletnie oszalał! Wszelki opór tłamsi torturami i groźbami. Wszędzie te okropne intrygi i spiski. Gdzie podziało się sprawiedliwe i spokojne królestwo jakie zapamiętała Wynter? Do tego wszystkiego jeszcze ta okropna choroba ojca dziewczyny. Z każdym dniem coraz więcej faktów wychodzi na jaw i coraz to bardziej przerażające wydarzenia mają miejsce.
Czym jest tajemnicza krwawa maszyna? Dlaczego Alberon odwrócił się od ojca? Kim jest Christopher, nowy przyjaciel Raziego i jaką rolę odegra w życiu Wynter? Jak przywrócić ład w królestwie? Ile Wynter jest w stanie poświęcić aby odzyskać dawne życie?

Niech zacznie się przygoda!

Nieźle się napaliłam na tę książkę po lekturze naprawdę wielu, wielu pozytywnych recenzji. Pierwsze rozdziały szły mi dość opornie. Nie potrafiłam wciągnąć, wczuć się w historię przedstawioną przez Celine Kiernan. Wszystko to wydawało mi się...dziwne. Ale z każdą kolejną stroną Książka zyskiwała w moich oczach, bohaterowie dawali się lepiej poznać, a wydarzenia wciąż zaskakiwały.

No właśnie skoro o bohaterach mowa to mogę Wam o nich szepnąć dobre słowo :) Wynter jest odważna, silna i zdeterminowana. Chce poznać prawdę o Alberonie, a przy okazji przywrócić dawny spokój królestwu. Kocha nad życie swego ojca i nie zamierza pozwolić mu umrzeć. Bezgraniczną przyjaźnią darzy Raziego, swą bratnią duszę. Do grona moich ulubionych bohaterów należą także Christpher-tajemniczy i niezwykle irytujący nowy przyjaciel Raziego, oraz Lorcan-ojciec Wynter, niezwykle dumny i honorowy, który dla swej córki jest w stanie poświęcić wszystko. Pod koniec książki byłam już do nich[bohaterów] tak przywiązana, że z ciężkim sercem odkładałam tę powieść na półkę.

Akcja toczy się powoli, bez żadnego pośpiechu. Nie ma tu specjalnie emocjonujących wydarzeń które wbiłyby czytelnika w fotel. Ale jednak "Zatruty tron" jest pełen magii i tę magię czuć podczas lektury każdej strony. Wszechobecny klimat średniowiecza także robi swoje, choć nie jest to typowe średniowiecze, a epoka pełna tajemniczych plemion, stworzeń i krain.

Wątek romantyczny także istnieje, no bo jakże by nie mógł takowy być. Jest on przeuroczy, ale to nie zmienia faktu, że bierze się tak naprawdę niewiadomo skąd. Jakieś dziesięć razy czytałam scenę pocałunku, bo była absolutnie genialna! Team Christopher!

Mimo, że "Zatruty tron" nie jest powieścią bez wad, to jednak posiada "coś" co sprawiło, że ja zakochałam się w tej historii( i Christopherze). Sama nie wiem dlaczego tak uwielbiam tę książkę. Może to przez pióro autorki, która rzuca na nas urok i czaruje opowieścią, a może przez bohaterów, albo tej magii o której wcześniej wspomniałam? Jestem pewna, że każdy znajdzie w "Zatrutym tronie" coś co pokocha, tak jak i ja pokochałam.
.

-------------------------------------------------------------------

Muszę przyznać, że odrobinę zmuszałam się do napisania tej recenzji, ale to pewnie przez to, że kończą się moje ferie, a wraz z ich końcem muszę zacząć męczyć "Krzyżaków" ech...
Już niedługo możecie spodziewać się kontynuacji filmowego cyklu, w którym znajdzie się między innymi moja opinia na temat "Nędzników" na których się dziś wybrałam i jestem w nich zakochana!


Blueberry